Ostatnio na czasie zaczęło zależeć nawet eurourzędnikom. Nagle uświadomili sobie, że w listopadzie mamy w Polsce wybory samorządowe, co oznacza ryzyko, że negocjacje trzeba będzie zamykać z zupełnie innym partnerem niż na otwarciu.

Polscy marszałkowie też się spieszą. Chodzi im o to, by ogromne pieniądze – ponad 32 mld euro – pojawiły się w ich regionach jak najszybciej. ?Na te pieniądze czekają z niecierpliwości wszyscy – przedsiębiorcy, którzy wstrzymują projekty, władze gmin i miast, bo nie mogą zaplanować, czy jakąś inwestycję da się zrealizować z unijnym wsparciem, czy też trzeba ją będzie sfinansować w całości z własnej kieszeni.

Czekają też politycy, bo miliardy z Brukseli mogą poprawić wyniki w przedwyborczych zmaganiach. ?W tym ogólnym pośpiechu trzeba jednak uważać, by nie zgubić rzeczy najważniejszej. Wciąż o kilka bardzo istotnych rzeczy musimy się z Brukselą wykłócać. Chociażby o większą możliwość współfinansowania budowy i remontów dróg lokalnych. Dla wielu gmin to właśnie poprawa jakości tych mniejszych dróg jest sprawą priorytetową, a Komisja Europejska chce zakazać ich dotowania. Na zasadniczą zmianę stanowiska Komisji nie ma szans, ale można przekonywać, by pozwoliła dotować np. drogi dojazdowe do nowych terenów inwestycyjnych, parków przemysłowych, centrów rozwoju przedsiębiorczości. ?Czas będzie coraz mocniej gonił Brukselę. Polska nie może się jednak poddać temu dyktatowi. W priorytetowych sprawach musimy postawić na twarde negocjacje.