Niemiecka armia

Clausewitz, von Moltke (starszy i młodszy), Hindenburg i Rommel mają powody do zadowolenia: armia niemiecka znów przeraża Europę. Tyle tylko że tym razem nie swoją siłą, ale słabością.

Publikacja: 03.10.2014 08:12

Witold Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa/Radek Pasterski

Uziemione z braku części myśliwce, niesprawne czołgi i transportery, niegotowe do akcji dywizje, niedostateczne finansowanie, obawy polityków przed działaniami, które uczyniłyby z Bundeswehry bardziej sprawne narzędzie „prowadzenia polityki za pomocą innych środków" (jak to dwa wieki temu określał Clausewitz), albo po prostu wsparcia w potrzebie sojuszników (jak to definiuje dziś NATO).

Wszystko to powoduje, że – parafrazując znane słowa Radosława Sikorskiego – po raz pierwszy w historii polski Sztab Generalny nie boi się tego, że armia potężnego sąsiada z Zachodu może być zbyt aktywna, ale tego, czy w ogóle stać ją na jakąś aktywność. Zwłaszcza że armii naszego wielkiego sąsiada ze Wschodu można zarzucić dziś wiele, ale nie brak aktywności.

Obecny stan niemieckiej armii ma oczywiście uzasadnienie ekonomiczne. Po upadku komunizmu kraje zachodnie z radością skorzystały z „pokojowej dywidendy", wyraźnie redukując odsetek PKB przeznaczany na obronność. W Europie Zachodniej spadł on w porównaniu z końcem lat 80. o połowę, w USA o jedną trzecią (początkowo i tam spadł o połowę, został jednak na nowo zwiększony w wyniku wojny z terroryzmem).

„Pokojowa dywidenda" oznaczała, że więcej wytwarzanych w gospodarce dóbr można było poświęcić na konsumpcję i cywilne inwestycje; dodatkowo, stanowiła odciążenie dla finansów publicznych. Tą właśnie drogą poszły Niemcy, redukując budżet obronny z 2,6 do 1,3 proc. PKB (Polska wydaje dziś na obronę niemal 2 proc., USA 3,8 proc., a Rosja 4,2 proc. swego PKB).

W przypadku Niemiec cała rzecz jest jednak bardziej skomplikowana – i nie ogranicza się do pieniędzy. USA, Rosja czy W. Brytania dokonały wprawdzie znacznego ograniczenia wydatków, ale wprowadziły przy tym zmiany czyniące z armii sprawniejsze narzędzie: zmniejszyły radykalnie liczbę żołnierzy, sprofesjonalizowały siły zbrojne, zainwestowały w nowe technologie odpowiadające współczesnym potrzebom. Niemcy – z powodów historycznych – nie były na to gotowe. Po wiekach złych doświadczeń demokratyczni politycy niemieccy za żadne skarby nie chcieli tworzyć z Bundeswehry profesjonalnego narzędzia wojny. Woleli pozostawić liczną armię z poboru, wzdragającą się przed jakimkolwiek zaangażowaniem w konflikty zbrojne (nawet w roli sił pokojowych).

No i mamy dylemat. Gdybyśmy tylko oczekiwali od Niemców, że w celu wypełnienia zobowiązań wobec sojuszników z NATO zwiększą wydatki obronne, sprawa byłaby dość prosta. W końcu gdyby tylko wydawali taki odsetek PKB jak Polska, ich łączne nakłady byłyby niemal równie wielkie, jak Rosji. Ale to by nie wystarczyło – bo, aby owe działania dały efekty, oprócz większych pieniędzy Niemcy powinni również zmienić swoją filozofię podejścia do armii.

A w takim razie my – wszyscy pozostali mieszkańcy Europy – musimy jasno odpowiedzieć sobie na trudne pytanie: Czy naprawdę tego chcemy?

Witold M. Orłowski główny ekonomista PwC w Polsce

Uziemione z braku części myśliwce, niesprawne czołgi i transportery, niegotowe do akcji dywizje, niedostateczne finansowanie, obawy polityków przed działaniami, które uczyniłyby z Bundeswehry bardziej sprawne narzędzie „prowadzenia polityki za pomocą innych środków" (jak to dwa wieki temu określał Clausewitz), albo po prostu wsparcia w potrzebie sojuszników (jak to definiuje dziś NATO).

Wszystko to powoduje, że – parafrazując znane słowa Radosława Sikorskiego – po raz pierwszy w historii polski Sztab Generalny nie boi się tego, że armia potężnego sąsiada z Zachodu może być zbyt aktywna, ale tego, czy w ogóle stać ją na jakąś aktywność. Zwłaszcza że armii naszego wielkiego sąsiada ze Wschodu można zarzucić dziś wiele, ale nie brak aktywności.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni