Jeśli jednak przeanalizujemy, z czego spadek sprzedaży tych dóbr wynika, okaże się, że niekoniecznie tak właśnie jest. Bogaci Rosjanie i ukraińscy oligarchowie chętnie nadal pławiliby się w luksusie, ale napięta sytuacja polityczna spowodowała, że nie bardzo mają gdzie wydawać swoje miliony.
W tym roku krzykliwych turystów z krajów byłego Związku Radzieckiego, których dotąd było stać na każdą ekstrawagancję, w modnych zachodnich kurortach było jakby mniej. Zamiast na Lazurowe Wybrzeże, wybierali się do dużo biedniejszej Czarnogóry, gdzie luksusowe marki jeszcze się nie zadomowiły. Ekskluzywnych butików w tamtejszych portowych miasteczkach jest jak na lekarstwo. Jak więc widać, sankcje odczuwają nie tylko producenci jabłek i papryki, ale także torebek Louis Vuitton, Fendi czy Bulgari.
Z kolei Chiny nigdy nie były perspektywicznym rynkiem dla tego typu towarów, a już na pewno nie po wprowadzeniu zakazu obdarowywania urzędników drogocennymi upominkami. Przeciętny Chińczyk o torebce Prady może tylko pomarzyć. Obawiam się, że podobnie może być w Polsce. Celebrytów, którzy uwielbiają pokazywać się na rautach z drogimi gadżetami, nie jest aż tak wielu, aby rok w rok zapewnić producentom luksusowych marek kilkuprocentowy wzrost. Rodzimi bogacze zaś wolą zaopatrywać się za granicą, gdzie ceny jednak są nieco niższe. Bogaty nie oznacza bowiem rozrzutny, potrafi liczyć i z pewnością będzie wolał polecieć prywatnym odrzutowcem na zakupy do Paryża czy Rzymu, niż narażać się na mniejszy wybór i wyższe ceny w Polsce.
Poza tym perspektywa szybkiego wzrostu zarówno polskiej, jak i europejskiej czy światowej gospodarki raczej boomu nie zapowiada. Tym bardziej więc grono osób, które mogłyby się stać klientami ekskluzywnych butików, raczej będzie się kurczyć, niż rozrastać. A z uwagi na to, że producenci luksusowych towarów niechętnie dostosowują się do koniunktury i na obniżki cen nie ma co liczyć, jedyne co ich czeka, to pokazywanie coraz to gorszych wyników sprzedaży.