Stanowiącego bezpieczną przystań dla wszystkich, którzy nie do końca wierzą papierowym pieniądzom i wolą trzymać majątek w czymś wyraźnie trwalszym. Znacznie mocniejszego od wybranego arbitralnie i zażarcie bronionego przez Szwajcarski Bank Narodowy poziomu ?1,2 franka za euro. Kosztującego całą górę naszych złotych. No i oczywiście przekładającego się na znacznie wyższe raty kredytu hipotecznego.
A cóż ma nas do tego przywieść? Ano sami Szwajcarzy, którzy w referendum ?30 listopada mają zadecydować, czy zmusić swój bank centralny do trzymania co najmniej 20 proc. rezerw walutowych w złocie (i to fizycznie u siebie w skarbcu, a nie gdzieś za granicą albo w wirtualnym magazynie stworzonym dzięki instrumentom pochodnym).
Z pomysłem tym wystąpiła jedna ze szwajcarskich partii, odwołując się do szwajcarskiego zdrowego ekonomicznego konserwatyzmu, szwajcarskiego przywiązania do wartości i szwajcarskiej tęsknoty za mocnym pieniądzem. A według dzisiejszych ocen około 45 proc. Szwajcarów jest skłonnych za tym zagłosować.
Widmo jak to widmo, natychmiast wywołało panikę w naszym kraju. Analitycy walutowi zaczęli podawać precyzyjne prognozy, o ile wzmocni się frank w przypadku pozytywnego wyniku referendum. Co bardziej radykalni komentatorzy ekonomiczni stwierdzili nawet, że oznacza to powrót Szwajcarii do złotej waluty (co jest oczywiście bzdurą, bo złota waluta wymaga również zadeklarowania stałej ceny złota i pełnej wymienialności franka na złoto, a na tak samobójczy pomysł nikt jednak nie wpadł). A 700 tysięcy naszych „frankowców" nie na żarty się zaniepokoiło.
Nie przesadzajmy z obawami.