Uwierzyliśmy w mrzonki o drugiej Norwegii, a politycy zaczęli dzielić skórę na niedźwiedziu, prześcigając się w pomysłach na opodatkowanie skarbu, którego jeszcze nikt nie widział.

Dziś już wiemy, że hurraoptymistyczne reakcje były błędem, który popełnili nie tylko politycy, ale również międzynarodowe koncerny wydobywcze. Zachodni eksperci, nie robiąc żadnych badań geologicznych, radośnie ogłosili, że nasze złoża zawierają najpierw 1,4, a potem 3, a nawet 5,3 bln m sześc. paliwa, które uczynią z Polski gazowe eldorado. Koncesje poszukiwawcze stały się gorącym towarem. Masowo ściągały po nie największe koncerny wydobywcze. Łupkowy szał szybko jednak ustał, bo pierwsze wiercenia były bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Okazało się, że warunki geologiczne stanowią barierę dla pozyskania niekonwencjonalnego surowca, a łupkowe zasoby, jeśli w ogóle ich wydobycie okaże się opłacalne, są zdecydowanie skromniejsze, niż sądzono. To wszystko oraz niepewność związana z brakiem przyjaznych regulacji dotyczących koncesjonowania, wydobycia i jego opodatkowania, spowodowało, że zachodnie koncerny, równie szybko, jak się w Polsce pojawiły, zaczęły z niej uciekać. Już wiemy, że rewolucji nie będzie. Gaz jednak w skałach wciąż jest i warto kontynuować ten projekt. Skoro jednak warunki geologiczno-technologiczne nie mogą być magnesem dla inwestorów, to warto uczynić nim sprzyjające firmom przepisy. Tylko one mogą zahamować exodus i zachęcić do wierceń.