Jest niebezpieczne dla klientów, bo tworzy państwowy duopol na rynku niemal nietkniętym prawdziwą konkurencją. W miejsce czterech słabo rywalizujących ze sobą graczy, kontrolowanych przez tego samego właściciela, powstaną dwaj, którym bez wątpienia łatwiej będzie drenować kieszenie konsumentów, windując ceny energii. Jak rozumiem, ma to być swoista rekompensata dla energetyki za zgodę na przejęcie i finansowanie balansującego na skraju plajty górnictwa węgla kamiennego.
Nie mniej niebezpieczne jest to, że Skarb Państwa traktuje publiczne spółki energetyczne (wszystkie cztery są notowane na warszawskiej giełdzie) jak swój prywatny folwark. I wbrew zasadom rynku publicznego nie liczy się z innymi ich współwłaścicielami. Nie pyta, czy godzą się na planowaną rewolucyjną zmianę w strukturze energetyki.
A już skandalem jest to, że o swoich planach Skarb Państwa informuje związki zawodowe zamiast akcjonariuszy.
Najpierw zaprosił ich do zakupu akcji. Obiecywał dalszą prywatyzację, która zapewne podniosłaby wycenę spółek. A gdy już zgarnął miliardy złotych, odwraca się do akcjonariuszy plecami.
Oburzające jest to, że traktuje w ten sposób drobnych inwestorów skuszonych hasłem Akcjonariatu Obywatelskiego (nie odbiega to zbytnio od tego, jak wyborców traktują politycy). Oburzające – i niebezpieczne dla samego państwa – jest zaś to, że dotyczy to także inwestorów instytucjonalnych, w tym banków oraz funduszy będących kluczowymi graczami w globalnej skali.