Tak się jednak nie stało. Obligacje od roku drożeją, ich rentowności lecą na łeb na szyję bijąc kolejne historycznie niskie poziomy.

Dziś oprocentowanie papierów 10-letnich na rynku wtórnym spadła poniżej 2 proc. Dla ministra finansów sytuacja jak marzenie! Spadek rentowności na rynku wtórnym widać tez podczas organizowanych przez ministerstwo aukcji długu. Rząd może się więc zadłużać wydając na ten cel mniej pieniędzy. Mamy po prostu tani kredyt. Kusząco tani.

Czy to przysłowiowe szczęście głupca? Trochę tak. Dlaczego? Ponieważ to, że nasz dług jest tak atrakcyjny wynika głównie z tego co dzieje się na rynkach światowych, a nie w kraju. Spadek cen ropy wywołał deflację. Ta  determinuje politykę pieniężną wymuszając na bankach centralnych jej luzowanie. A stąd już prosta droga do wzrostu popytu na obligacje, bowiem tani pieniądz pcha inwestorów do większej brawury. Zaopatrzeni w „dodrukowane" euro, czy złotówki chętniej pożyczą i zażądają mniejszej premii za takie ryzyko.

Czy to dobrze? W zasadzie wszyscy powinniśmy się cieszyć, bo w efekcie rozrzutności rządu, która ma rozdmuchać nasz deficyt do 46 mld zł w tym roku zapłacimy nieco mniej, niż wcześniej sądziliśmy. Z drugiej strony tani dług może zachęcać do jeszcze większego zadłużania się i rozdawnictwa. Zwłaszcza przed wyborami. A jak widać po ostatniej fali roszczeń społecznych, kilka pomysłów na wydanie dodatkowych miliardów z kredytu z pewnością by się znalazło.