Wzrost polskiej gospodarki w ostatnim ćwierćwieczu uśpił czujność krajowych przedsiębiorców. Już samo uwolnienie wielu rynków zbytu zapewniło realne możliwości zaistnienia w biznesie. Dominowało również przekonanie, że niskie koszty pracy w połączeniu z „zachodnim" know-how zapewnią firmom konkurencyjność. Taniej i szybciej było nastawić się na realizację już sprawdzonych wzorców poprzez transfer technologii, niż inwestować we własne rozwiązania. Pozwoliło to zapełnić lukę technologiczną, ale „paliwo" takiego myślenia się wyczerpuje.
Nowe kraje UE, nie mówiąc już o Azji, mają większe zasoby taniej siły roboczej niż my. W coraz bardziej zglobalizowanej gospodarce przegramy z masową, odtwórczą produkcją napływającą z kierunków azjatyckich. Dalsze konkurowanie kosztami to droga donikąd. Dlatego jedyną szansą budowy długookresowej przewagi konkurencyjnej jest przestawienie się z wysokiej pracochłonności na innowacyjność. A jest nad czym pracować, bo w tej dziedzinie Polska plasuje się dopiero na 25. pozycji w UE.
8,6 mld euro czeka
Nasuwa się pytanie, jakie nakłady trzeba ponieść, aby zbliżyć się do najbardziej innowacyjnych krajów. Nie trzeba jednak szukać daleko. Zwiększenie innowacyjności to jeden z filarów strategii „Europa 2020", na co przeznaczonych ma być co roku 3 proc. unijnego PKB. W Polsce nakłady na badania i rozwój (B+R) mają wynosić w 2020 r. 1,7 proc. PKB, a osiągnięcie tego celu ma umożliwić m.in. program operacyjny „Inteligentny rozwój", na który przeznaczono 8,6 mld euro.
Ponadto obszar innowacyjności przedsiębiorstw w nowej perspektywie budżetowej będzie także finansowany z regionalnych programów operacyjnych. Szansy można upatrywać również w tzw. funduszu Junckera, czyli planie inwestycyjnym Komisji Europejskiej, który w ciągu następnych dwóch lat ma wygenerować inwestycje warte co najmniej 315 mld euro.
Rywalizacja o te pieniądze będzie duża, liczyć się będzie czas przygotowania projektu, wiarygodność jego prognoz finansowych oraz właściwa ocena ryzyk.