Bo to, co firmy miały zainwestować w związku z oczekiwaną poprawą koniunktury czy krajowego popytu, już zainwestowały. W gospodarce najgorsze już chyba za nami, ale boomu też na horyzoncie nie widać. Tę tezę potwierdzać mogą pierwsze doniesienia z rynku długu korporacyjnego. Po dwóch miesiącach przedsiębiorstwa wypuściły papiery dłużne o wartości 1,7 mld zł, czyli o 30 proc. mniej niż przed rokiem. W całym 2014 r. wartość ich oferty sięgnęła rekordowych 21,3 mld zł, w 2015 r. może to zaś być 10–20 mld zł. Także kredyty dla przedsiębiorstw rosną bardzo słabo. Trudno więc podejrzewać, by biznes przygotowywał się do ogromnych inwestycji.
Ale być może tylko się przyczaił i czeka, aż ruszą obiecane zachęty do prorozwojowych wydatków. Takim impulsem ma być przecież druga pula unijnych pomocowych miliardów. Tym bardziej że eurofundusze w tym rozdaniu mają być skierowane przede wszystkim na projekty bardziej innowacyjne, zwiększające wartość dodaną gospodarki, co oznacza – bardziej ryzykowne. Do większych inwestycji europejskie przedsiębiorstwa, w tym polskie, zachęcić ma też słynny już plan inwestycyjny Junckera. Na polskim podwórku oczekiwane jest też publiczne wsparcie (ulga podatkowa) innowacji.
W każdym jednak z tych przypadków prace okropnie się ślimaczą. Przykładowo, w największym programie unijnym w Polsce (27,4 mld euro) „Infrastruktura i środowisko", z którego finansowane będą przedsięwzięcia energetyczne, dopiero tworzone są kryteria wyboru projektów. Plan Junckera, po wybraniu rozwiązań kierunkowych i szczytnych celów, jakby utknął na poziomie szczegółów.
Oczywiście przygotowanie zachęt do inwestycji nie może się odbywać na chybcika (co pokazuje dobitnie program Polskich Inwestycji Rozwojowych). Ale też decydenci muszą sobie zdawać sprawę, że sektor prywaty czeka na ich rozstrzygnięcia.