Jeżeli dojdzie do Grexit, na pewno stracą Grecy, ale będzie to też cios dla tych wszystkich, którzy marzyli o Europie bez barier, budowanej z państw o bardzo różnym podejściu do ustroju gospodarczego i finansów publicznych.
Prosta matematyka już dawno pokazywała, że Grecja musi zbankrutować. Potwornie zadłużony, niezbyt bogaty kraj nie był w stanie spłacać swoich długów. Przez ostatnie miesiące państwo greckie żyło dzięki kroplówce z Niemiec. I Berlin pewnie dalej finansowałby tę zabawę, gdyby nie to, że Grecy nie kwapią się do redukowania wydatków. Jeżeli sytuacja będzie się dalej rozwijała w tym kierunku, to zapewne wróci drachma, która błyskawicznie będzie tracić na wartości, bo na międzynarodowych rynkach nikt jej nie zechce kupować. Skokowo urośnie zadłużenie zagraniczne, które już dziś jest ogromne. Wakacje na greckich wyspach będą dużo tańsze niż dziś, ale to nie uratuje tamtejszej gospodarki przed zapaścią.
Oczywiście wszyscy będą Greków żałować. Sęk w tym, że sami są sobie winni – przez lata wybierali polityków, którzy rozdawali im kupione na kredyt prezenty.
Ta grecka lekcja będzie uważnie obserwowana w krajach, gdzie populiści walczą o władzę, obiecując złote góry. Najpilniej w bardzo zadłużonych krajach o osłabionej gospodarce (Portugalia, Hiszpania). Ale także Bruksela nauczy się, by nie tolerować w eurolandzie krajów, które szybko się zadłużają.
Warto, aby również Polacy obserwowali sytuację w Atenach. Nasze państwo też się zadłuża (choć do Grecji nam daleko). Ciągle też pojawiają się pomysły na zwiększenie wydatków publicznych. Nierozwiązane pozostają najważniejsze i najdroższe problemy gospodarcze. Wracająca drachma i efekty jej powrotu powinny więc i nas zachęcać do zmiany polityki.