W przeszłości mieliśmy do czynienia z wieloma sytuacjami, gdy kontrahenci, zwłaszcza ze Wschodu, przerywali dostawy lub odcinali odbiorców z Europy Środkowo–Wschodniej od dostaw surowców po to, aby wymusić na poszczególnych krajach jakieś zachowania. Tuż po przejęciu rafinerii w Możejkach przez PKN Orlen nagle przestał działać rurociąg, którym dostarczano do niej ropę ze Wschodu. To spowodowało gwałtowny wzrost kosztów działalności litewskiej firmy. Z tego powodu do dziś jest ona jedną z najmniej rentownych w całej Europie. O wiele więcej przykładów wywierania presji gospodarczej, a nawet politycznej można znaleźć na rynku gazu, w tym zwłaszcza w działaniach rosyjskiego Gazpromu. Od września ubiegłego roku do marca tego roku rosyjska firma ograniczała realizację zamówień na błękitne paliwo składanych przez PGNiG. Podobna sytuacja dotknęła również kilku innych państw naszego regionu. Oficjalnie Rosjanie nie podali, dlaczego redukują dostawy. Dla wielu obserwatorów rynku oczywiste było jednak, że motywem tych działań była chęć zmuszenia Polski, Słowacji czy Węgier do ograniczenia dostaw gazu na Ukrainę, z którą Moskwa wojuje. Inwestycje w bezpieczeństwo energetyczne to w długim okresie również niższe ceny. Litwini po uruchomieniu pływającego terminalu na skroplony gaz LNG w Kłajpedzie otrzymali od Rosjan ogromne zniżki, podczas gdy wcześniej płacili za surowiec jedne z najwyższych stawek w Europie. Aby uzyskać wymierne korzyści, trzeba jednak ponieść koszty. Często sięgają one miliardów złotych. W długim okresie, biorąc pod uwagę nasze położenie geograficzne i polityczne oraz brak dostępu do istotnych złóż ropy i gazu, realizacja takich projektów powinna się opłacać.