Rzeczpospolita: Jaki jest sens budowy dużych, międzynarodowych grup, takich jak Renault–Nissan? Gdzie korzyść i czyja: producenta czy klienta?
Guillaume Cartier: Nieunikniona jest współpraca firm. Obecnie są one w stanie oferować produkty, których oczekują klienci, zaspokajać rosnące potrzeby związane z ekologią i bezpieczeństwem. Muszą mieć jednak pewność, że będą w stanie zapewnić pieniądze na dalszy rozwój. Dzięki skali osiąganych w aliansie oszczędności generowanie zysku staje się możliwe. Nie wpływa to natomiast na istnienie samych marek. Zostaną takimi, jakimi są: marki Nissan, Renault, Infiniti, Datsun czy Łada oferują klientowi różne wartości. Natomiast tzw. back office, czyli zaplecze, pozwala na duże oszczędności. Przy sprzedaży 7–8 mln aut rocznie możliwe są oszczędności przy zakupie komponentów, półproduktów, a przede wszystkim na wspólne wydatki na inwestycje i rozwój technologii.
Czy grupa myślała o inwestycjach w Polsce? Czym jest dla was rynek środkowoeuropejski?
Trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy mamy wystarczające moce produkcyjne, by wytwarzać tyle aut, ile odpowiada naszym ambicjom? Odpowiedź brzmi: tak. Mamy dwie fabryki w Hiszpanii, fabrykę w Wielkiej Brytanii, cztery w Rosji. Obecnie moce produkcyjne pozwalają na zaspokajanie potrzeb rynku.
I nie ma potrzeby budowy kolejnych fabryk?