W produkującej helikoptery Black Hawk fabryce w Mielcu rozpoczynają się grupowe zwolnienia. Pracę ma stracić ok. 500 osób. Informacja o redukcji zatrudnienia pojawiła się kilka tygodni po tym, jak rząd ogłosił iż helikoptery dla polskiej armii dostarczy francuski Airbus, a nie Sikorsky Aircraft, do którego należy mielecki zakład.
Mieleccy związkowcy rozczarowani takim werdyktem, zaczęli protestować przeciwko decyzji rządu, obwiniając go o niedbanie o miejsca pracy. Co prawda zwycięski Airbus ogłosił, że zbuduje w Łodzi od zera fabrykę i da pracę ok. 1250 osobom przy montażu i obsłudze helikopterów caracal, a kolejne 2000 znajdzie pracę u rodzimych poddostawców, ale mielecki protest i hasło o niszczeniu przez rząd miejsc pracy w polskich fabrykach łatwo przebiło się do świadomości Polaków.
Nie dziwię się mieleckiemu oburzeniu, ale z punktu widzenia rządu ponad 3 tys. nowych miejsc pracy, to i tak sześć razy więcej niż 500, które znikną. Tym bardziej, że Airbus już zapowiada, iż z chęcią zatrudni część z osób, które stracą pracę w Mielcu. Z Mielca do Łodzi droga daleka, ale takie są realia współczesnego rynku pracy: pracownicy migrują za pracą. I to nie tylko w Polsce. A dokładniej: zwłaszcza nie w Polsce.
Nie minęły dwa tygodnie i okazało się też, że to niekoniecznie brak rządowego kontraktu jest najważniejszą przyczyną zwolnień w Mielcu. Sikorsky Aircraft ma zostać sprzedany. Zwykle w takiej sytuacji sprzedający redukuje koszty, by uczynić spółkę, której się pozbywa, bardziej atrakcyjną dla potencjalnego nabywcy. W USA Sikorsky zwolni ok. 900 osób, a trzeba pamiętać, że amerykańskiemu koncernowi zawsze bliższa będzie własna koszula i lokalna społeczność, niż ludzie zatrudnieni kilka tysięcy kilometrów dalej.
Niespodziewanie okazuje się, że ani argument o niszczeniu miejsc pracy, ani o tym, że zwolnienia są spowodowane wyborem rządu, nie mają już tak silnych podstaw.