Podobnie jest z listem poleconym np. z urzędu skarbowego czy sądu. Nie jest przecież istotne, kto ten list przynosi czy gdzie go odbieramy, istotne jest, by do nas trafił.
A jednak usługi świadczone przez Pocztę Polskę i Polską Grupę Pocztową w odbiorze urzędników publicznych różnią się pewnym detalem – „urzędniczą powagą". PP to spółka Skarbu Państwa, zatrudniająca 80 tys. osób, z 455-letnią tradycją, właściwa powaga wynika więc z samej jej natury. Prywatnym operatorom takiego urzędniczego zaufania się odmawia, tak co do zasady.
Oczywiście może się zdarzyć, że sektor prywatny zawiedzie, przekonaliśmy się o tym chociażby na przykładzie różnych „okienek", gdzie można było tanio dokonać opłat za rachunki, tyle że pieniądze nie dochodziły do adresatów. Ale nie powinno to przekreślać możliwości zlecania prywatnym firmom nawet czynności wymagających wspomnianej urzędniczej powagi. Bo myśląc w ten sposób, w zasadzie państwo nie powinno dopuszczać do istnienia prywatnej służby zdrowia, prywatnych szkół czy prywatnych operatorów telekomunikacyjnych (na szczęście istnieją i mają się dobrze).
Polska Grupa Pocztowa przegrała wart wiele miliardów przetarg na operatora wyznaczonego, na własne życzenie zresztą – z góry zakładając, że nie jest w stanie spełnić wymogów konkursowych, dostarczyła wadliwą dokumentację. Poczta Polska ustami swojego rzecznika uznała, że to „próba ośmieszenia organów państwa". Coś w tym zapewne jest, bo chyba PGP ma to właśnie na celu – pokazanie, że przyjęte warunki konkursu mają niewiele wspólnego z prawdziwą demonopolizacją rynku usług pocztowych. Można nawet powiedzieć więcej: jeśli państwo godzi się, by w imię urzędniczej powagi usługi pocztowe były świadczone drożej i wolniej, to tak naprawdę warto chyba pytać o „urzędniczą rozwagę".