Dla progresistów nadrzędne są elastyczność i solidarność. Elastyczność w podejściu do reguł. Solidarność przy braniu na barki przez podatnika cudzych zobowiązań. Grecja narobiła długów. Trzeba je Grekom darować. Bo przecież obie strony są winne: ci, co dawali, i ci, co brali (patrz: Grzegorz Kołodko, „Koń troj(k)ański", 16 lipca; „Syrizy sposób na kryzys", 9 czerwca; publikacje w „Rzeczpospolitej" – przyp. red.). A tak w ogóle, to winne jest samo euro, bo to ono doprowadziło Grecję na skraj przepaści.
Nie można robić z Grecji protektoratu. To dumny naród. Z demokratycznie wybranym rządem. Suwerenny w swoich decyzjach. Dlatego trzeba powściągliwości w narzucaniu im reform. Kontrola wykorzystania środków pomocowych musi być dyskretna. A darowanie długów jest niezbędne. Nam Polakom też przecież darowali. Żeby nas nie zadławić. Niemcy z Grecją przesadzili. Francuzi i Włosi lepiej rozumieją, na czym polega interes zintegrowanej Europy. I tak dalej...
Powiem szczerze: nie mogę już tego słuchać. Nie mogę ze spokojem znosić dzisiejszych późnych popłuczyn po Bernardzie Connollym, który 20 lat temu, na długo przed uruchomieniem projektu euro, „odkrył" z hukiem (zwielokrotnionym zwolnieniem go z pracy w Komisji Europejskiej „za poglądy") wady „gnijącego serca Europy". Kryzys wpisany jest w euro, bo prowokuje ono międzyokresowe przesunięcie popytu z okresów późniejszych na bieżące, a tym samym tworzy bąble na aktywach, wywołuje boom konsumpcyjny, prowadzi do niekontrolowanego wzrostu zadłużenia. Boom przechodzi w ostrą recesję, kiedy popyt gaśnie w wyniku dostosowania fiskalnego lub wraz ze spóźnionymi podwyżkami stóp procentowych. I tak właśnie poległa Grecja.
Koń by się uśmiał. Już lata temu w odpowiedzi na pamflet Connolly'ego wielu ekonomistów przypominało, że na krajowe policy mix składa się polityka monetarna i fiskalna. Za tę pierwszą przestają odpowiadać władze lokalne. Ale nikt nie zwolnił ich z odpowiedzialności za politykę fiskalną, która w projekcie euro pozostaje wciąż domeną suwerennych państw. Grecja znalazła się tu, gdzie dziś jest, nie za sprawą fundamentalnych i niedających się usunąć wad euro, ale za sprawą rudymentarnych, trwających latami nadużyć w autonomicznej polityce fiskalnej. Nieszczęście polega na tym, że były one tak długo tolerowane, że traktatowe zapisy, wytyczające granice stymulacji fiskalnej, były deptane, a zabezpieczenia omijane. Braki instytucjonalne z mozołem i opóźnieniem są nadrabiane dopiero w dzisiejszym kryzysie.
Gdyby Grecja była poza strefą euro – utrzymują progresiści – znalazłaby się w o niebo lepszej sytuacji, bo nadmierny popyt i przyrost zadłużenia zostałyby wcześniej stłumione przez deprecjację rodzimej waluty. Konkurencyjna dewaluacja jest instrumentem polityki antycyklicznej. To prawda. Działa w krótkim okresie korzystnie na nominalną dynamikę PKB. Ale tylko w przypadku, kiedy mamy do czynienia z szokami antysymetrycznymi. Przypadek strefy euro to jednak klasyk wstrząsu symetrycznego. Na dodatek nie mamy tu do czynienia z recesją cykliczną, ale z przypadkiem balance sheet recession.