Zdecydowanej większości konsumentów obca jest tradycja codziennej małej czarnej wypijanej w drodze do pracy. Prawdopodobnie to skutek absurdalnie wysokich cen tego napoju.

We Włoszech filiżanka espresso kosztuje ok. 1 euro i cena ta od lat się nie zmienia. Trochę więcej zapłacimy, jeśli nie pijemy kawy przy barze i decydujemy się na stolik. W Polsce kupienie jej w podobnej cenie jest niemożliwe – z reguły trzeba się liczyć z wydatkiem przynajmniej o 50 proc. wyższym. O wysokiej jakości nie ma co mówić, bo większość bywalców kawiarni w Polsce zamawia kawę z dużą ilością mleka, które tuszuje kiepski smak napoju.

Od czasu, gdy dwa lata temu rzuciłem palenie, kawa (bez żadnych dodatków) jest moim nałogiem, z którego nie mam zamiaru rezygnować. Zgrozą przejmuje mnie informacja, że większość osób pijących w Polsce kawę tym mianem określa napój przygotowany z granulowanych substytutów określanych mianem kawy rozpuszczalnej.

Przyznaję również, że małą czarną poza domem piję rzadko. Podobnie jak dla wielu innych konsumentów, głównym powodem jest właśnie cena. Jeśli ktoś pije kilka kaw dziennie, robi się z tego poważna pozycja miesięcznego budżetu. Nie wszyscy lubią też pić kawę z papierowych kubków, choć w pewnych kręgach poranek bez napoju w opakowaniu, zwłaszcza opatrzonym logo pewnej międzynarodowej sieci, oznacza towarzyską śmierć.

Kawiarnie, tak sieciowe, jak i niezrzeszone, zyskałyby więcej wiernych klientów, gdyby nieco powściągnęły swoje apetyty. Ceny nie tylko kawy, ale także innych napojów, są na absurdalnie wysokim poziomie. Ciastka po 10 zł za kawałek czy babeczkę to, delikatnie mówiąc, przesada. Dlatego stoliki nadal będą okupować hipsterzy z laptopami, a biegnący do pracy raczej przyspieszą kroku, aby napić się kawy przy biurku.