Zniżką stopy bezrobocia rejestrowanego poniżej psychologicznej bariery 10 proc. nie ma się co zanadto emocjonować, bo bardziej wiarygodny wskaźnik bezrobocia, wyłaniający się z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, już dawno jest na poziomie jednocyfrowym od kilku kwartałów. Ostatnio (najnowsze dane dotyczą I kw. 2015) wynosiła 8,6 proc.
Tak czy inaczej, szybsza od oczekiwanej przez ekonomistów poprawa koniunktury na rynku pracy jest faktem. Pracodawcy w lipcu zgłosili do urzędów pracy 117 tys. ofert zatrudnienia, najwięcej, od kiedy w 2001 r. MPiPS zaczęło gromadzić takie dane. Coraz więcej jest optymistycznych prognoz, że po typowym w okresie ciepłym spadku, zimą stopa bezrobocia odbije się tylko nieznacznie.
Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, komentując szacunki MPiPS powiedział, że aby spadek bezrobocia stał się sukcesem pracowników, musi mu towarzyszyć podwyżka wynagrodzeń.
Sugeruje to, że w ocenie ministra wzrost wynagrodzeń w dotychczasowym tempie około 3,5 proc. rok do roku jest niewystarczający. Trudno się z tym zgodzić. W kontekście utrzymującej się deflacji, to wynik więcej niż zadowalający. Spadek cen konsumpcyjnych dodatkowo zwiększa bowiem siłę nabywczą płac.
Już od kilku lat nie tylko realne, ale nawet nominalne wynagrodzenia rosną szybciej, niż wydajność pracowników. Jeśli ten stan rzeczy będzie się utrzymywał, firmy będą stopniowo przestawiały się na produkcję bardziej kapitałochłonną, aby uniknąć konieczności zatrudniania zbyt drogich w stosunku do wydajności pracowników. W ocenie części ekonomistów, ten scenariusz już się rozgrywa, o czym świadczą dynamicznie rosnące inwestycje spółek.