Jaki ma jednak sens wspieranie wielkich koncernów, które i tak dysponują ogromnym kapitałem na rozwój i w swoim szeroko pojętym interesie szukają nowości, ponieważ inaczej nie będą mogły utrzymać pozycji rynkowej.

Logicznie rzecz biorąc, wsparcie ze środków publicznych powinno chyba raczej służyć niwelowaniu ogromnych dysproporcji między firmami, a nie ich cementowaniu czy nawet powiększaniu. Tymczasem scenariusz wygląda cokolwiek absurdalnie – to trochę tak jakby wspierać Apple w pracach nad kolejnym modelem iPhone'a, którego firma później za absurdalnie wysoką cenę sprzeda tylko swoim zamożnym wyznawcom.

Niestety, na całym świecie nie brakuje przykładów pokazujących, że środki publiczne trafiają głównie do wielkich firm, a dla reszty zostaje niewiele czy wręcz nic. Ze sprawozdania o wykorzystaniu pomocy publicznej w 2013 r. w Polsce można się dowiedzieć, że jej największymi beneficjentami są grupa PKP oraz Spółka Restrukturyzacji Kopalń czy jedna z firm z  grupy PGE.

Polska nie jest wyjątkiem – w USA prowadzący obecnie kampanię prezydencką miliarder Donald Trump majątek pomnażał głównie dzięki środkom od władz Nowego Jorku, dla którego stawiał budynki komunalne. Regularnie znajdował się na krawędzi bankructwa, ale nigdy go nie ogłosił – władze zawsze akceptowały niekorzystne dla siebie warunki rolowania długu. Można jeszcze wymieniać podobne przykłady długo. Cały absurd obecnej sytuacji tkwi w ciągle podsycanej oficjalnie opinii, że przecież fundusze publiczne mają pomagać raczej słabszym graczom, a nei tym już potężnym . To one zyskują najwięcej, ale nie kraju - raczej spółki matki koncernów, zarejestrowane w Luksemburgu czy Irlandii.