Powód? Nie uczą umiejętności praktycznych, a więc nie dają wykształcenia niezbędnego na rynku pracy.
Nawet jeśli japoński pomysł uznać za rozwiązanie skrajne, to nie powinno być jednak szokiem – przynajmniej dla specjalistów od rynku pracy. Już tylko 6 proc. polskich firm uważa bowiem, że absolwenci uczelni wyższych, którzy do nich trafiają, mają odpowiednie kompetencje.
Z międzynarodowych badań, na które powołuje się „Rz", widać, że na całym świecie edukacja rozminęła się z potrzebami rynku pracy. Ktoś mógłby zapytać – cóż z tego, w końcu studia służą do poszerzania horyzontów, no i przecież nie wszystko powinno wyrażać się pieniądzem? Problem jednak w tym, z czego w przyszłości będą żyli wykształceni ludzie, którzy zdecydowali się na mało praktyczne kierunki studiów. Tym bardziej że wysokiemu poziomowi intelektualnemu często towarzyszą wysokie aspiracje. Koniec końców zwykle finansowe.
Dla jasności – uważam odezwę japońskiego ministra za przesadzoną, ale jest to znak czasów. Polski system edukacji, w którym prawie każdy może zostać magistrem, nie tylko obniżył rangę tego tytułu, ale również przychody absolwentów. System oparty na testach, stworzony po to, by osiągać wynik (a wynik jest gwarantem studiów), a nie uczący rozwiązywać problemy, już teraz wychodzi nam bokiem.
Powoli do rangi problemu zaczyna urastać brak fachowców. Firmy specjalistom płacą sporo, ale że nie ma ich za wielu na rynku pracy, coraz częściej sięgają po specjalistów z zagranicy. Teoretycznie może powinniśmy być nawet dumni, że idziemy w stronę centrum przyciągającego talenty z zagranicy. Ale czy jest z czego być dumnym, jeśli to tylko zasługa ich niedoboru w Polsce. A im mniej fachowców na rynku, tym mniejsze szanse na napływ inwestycji, a w przyszłości na nowe i, co ważne, dobrze płatne miejsca pracy.