Budowlanka w ostatnich latach nie wydawała się wymarzonym miejscem pracy. Spółki pokiereszowane wygranymi przetargami, które realizowały znacznie poniżej kosztów, niespotykana wcześniej fala upadłości i co za tym idzie, także zwolnień. W efekcie wielu specjalistów zostało zmuszonych do emigracji zarobkowej, ale zanosi się na to, że niedługo będą mogli wracać i jeszcze dyktować firmom warunki.
Branża przyśpiesza, widać to już po mieszkaniówce, za chwilę ruszą kolejne wielkie projekty infrastrukturalne, choćby związane z budową dróg czy linii kolejowych. Może być to wskazówka dla pracowników z innych branż, którzy nie mają raczej szans na presję finansową wywieraną na pracodawców. Doskonałym przykładem jest handel – ta branża też sukcesywnie poprawia warunki finansowe swoim pracownikom, ale wciąż nie są to kokosy, praca nie należy też do lekkich.
Z drugiej strony sieci cierpią już teraz na permanentny niedostatek nowych kadr i ogromną rotację. Jak mówił mi przedstawiciel jednej z sieci marketów budowlanych, jeszcze trochę i do rekrutacji wystarczy jedynie tzw. test lusterka, czyli wymagania pracodawcy zostaną sprowadzone do tego, że kandydat powinien się poruszać i oddychać.
Trzeba zapomnieć o jakichś szczególnych oczekiwaniach, ponieważ rynek jest już bardzo wydrenowany, a wiele wskazuje, że to nie koniec. Powodem jest zarówno migracja zarobkowa, ale też ogromny rozwój choćby centrów logistycznych, które np. w Wielkopolsce wyssały z rynku wszystkich bezrobotnych. A przynajmniej tych, którzy są faktycznie zainteresowani podjęciem pracy, bo duża rzesza z nich wciąż woli dorabiać na czarno. W rejonach przygranicznych już wielu kasjerów mówi ze wschodnim akcentem. Niedługo może wszyscy?