Jest to możliwe zarówno dzięki wzrostowi wydatków konsumpcyjnych (to zapewni dodatkowe zasilanie gospodarstw domowych między innym dzięki tzw. ustawie 500+), ale przede wszystkim dzięki wielkiemu programowi inwestycyjnemu określonemu kwotą biliona złotych, który ma być realizowany w latach 2016-2022)".
Otóż mam podejrzenie graniczące z pewnością, że przy realistycznych prognozach składników PKB taki wzrost jest dziś w Polsce niemożliwy. Ponadprzeciętny wzrost wydatków rządowych jest mało prawdopodobny ze względu na to, że cały czas znajdujemy się na granicy dopuszczalnego deficytu. Podobnie jak szybki wzrost eksportu netto, gdy świat gospodarczo hamuje. Konsumpcja wzrośnie, jeśli firmy zamiast inwestować, niespodziewanie podwyższą płace pracownikom. Ale wówczas inwestycje musiałyby zahamować, a oszczędności zostać skonsumowane.
Oczywiście możemy pójść w zagraniczne długi – tym razem nie publiczne, lecz korporacyjne i obywateli. Jednak jak na razie, przy rekordowo niskich stopach procentowych, kredyt rośnie umiarkowanie, co świadczy o rozsądku konsumentów i firm.
Patrzmy dalej. Wiemy, że już wkrótce demografia zacznie nam ciążyć – będzie mniej nowych rąk do pracy niż odchodzących na emeryturę. Zasoby kapitałowe są ograniczone, choć uruchomienie oszczędności i kredytu w pewnym zakresie jest możliwe. Natomiast wysoki wzrost produktywności byłby już trudny do osiągnięcia, bo brakuje podstaw ku niemu. W sumie – zamiast bajek o sześciu procentach lepiej tworzyć warunki dla trwałego, czteroprocentowego wzrostu.
Wystarczy zajrzeć do tabel, by zobaczyć, że krajów o naszym poziomie rozwoju z trwałym sześcioprocentowym tempem wzrostu gospodarczego nie ma na świecie, więc i Polska takim krajem nie będzie. Irlandia jest najbliższa ideału, ale w jednym czy dwóch latach najwyżej. Republiki bałtyckie, Czechy to państwa, które teraz mają maksimum 4-procentowy wzrost, a i to w pojedynczych latach. Większość dobrze i stabilnie rozwijających się państw walczy o trwały wzrost 3-procentowy.