I pewnie trend ten będzie trwał, a nawet się umocni, bo nie jesteśmy nadmiernie zadłużeni w porównaniu ze społeczeństwami krajów rozwiniętych. W 2012 r. nasz dług prywatny stanowił 120 proc. PKB kraju. Był mniejszy niż w przypadku Czech (147 proc.), Węgier (216 proc.) czy Niemiec (170 proc.) i Finlandii (207 proc.). Sytuacja Polaków jest lepsza niż Europejczyków z Zachodu – niechlubnymi rekordzistami są Irlandia (390 proc.) i Portugalia (325 proc.).

Ale z długiem trzeba ostrożnie. Niepokojące są informacje z raportu PwC, z których wynika, że aż 1/3 pożyczek zaciąganych w firmach pożyczkowych wykorzystywana jest na spłatę zadłużenia. Rodzi to ryzyko popadnięcia w błędne koło, kiedy jeden dług spłacany jest zaciągnięciem drugiego. O ile w przypadku spadających stóp procentowych (czyli obniżenia kosztu pieniądza) taka strategia, choć karkołomna, może się utrzymać, o tyle w razie wzrostu stóp albo choćby chwilowej utraty płynności finansowej przez zadłużonego prowadzi do niechybnej katastrofy. Na szczęście sytuację bankrutujących Polaków poprawiło wejście w 2015 r. nowych przepisów o upadłości konsumenckiej, która pozwala zredukować część zadłużenia i ustalić sposób jego spłaty.

Niestety, słabo regulowany jest rynek pożyczek pozabankowych, gdzie pożyczkę może dostać właściwie każdy. A nie każdego stać na zadłużanie się. Skoro klientowi bank pożyczki odmawia, robi to nie bez powodu (słaba zdolność kredytowa), dlatego powinien się wykazać wielką ostrożnością, zaciągając pożyczkę w parabanku. Choć koszt takiego długu nie może przekraczać czterokrotności stopy lombardowej (dziś to 10 proc.), to firmy, korzystając często z desperacji klientów, doliczają opłaty i prowizje, które nie są uwzględniane w RRSO (realnej rocznej stopie oprocentowania).