Negocjacje między Atenami a trojką trafiają na przeszkodę. Grecki rząd ostrzega, że w maju może mu zabraknąć pieniędzy na wypłatę pensji i emerytur. Unijni decydenci wzywają go więc, by dalej ciął wydatki i podpisał się pod nową długą listą warunków do spełnienia, by pomoc została odblokowana. Grecki rząd stawia opór, próbuje nawet odwołać się do werdyktu wyborców, którzy z oczywistych powodów są przeciwni kolejnemu dyktatowi zagranicy. Zwołane zostają nadzwyczajne spotkania Eurogrupy, szczyty UE i różne inne imprezy z udziałem Angeli Merkel.
Gdy napięcie sięga szczytu, po raz kolejny okazuje się, że wszystko zostanie po staremu. Grecja zobowiązuje się do spełnienia warunków, jakie jej podyktowano, i udaje, że je spełni, a kraje strefy euro i MFW dają jej pieniądze, udając, że ratują grecką gospodarkę. Kasa trafia do wierzycieli Grecji i wszyscy mają spokój na kilka miesięcy lub rok. W Grecji i Europie zmieniają się rządy, sojusze, a nawet granice, ale dwie rzeczy pozostają niezmienne: Angela Merkel i ten rytuał.
A gdyby tak europejscy decydenci zdecydowali się na radykalne w swej prostocie rozwiązanie, czyli redukcję greckiego długu? Ten patent sugerują od dawna zarówno eksperci MFW, jak i były grecki minister finansów Janis Warufakis. Takie rozwiązanie ma wiele zalet. Nie trzeba by już przecież więcej łożyć na „greckich darmozjadów" i jednocześnie Grecja pozostałyby w strefie euro.
Obecnie europejskie rządy i MFW płacą Grecji, by spłacała długi wobec europejskich rządów, EBC i MFW. Po co dalej ciągnąć ten absurd? Lepiej przeciąć węzeł gordyjski długu. Tyle że wówczas nie można by już traktować Grecji jak laboratoryjnego zwierzątka.