Reklama

W poszukiwaniu idealnego modelu

Największym problemem polskiej energetyki wydaje się być tempo transformacji energetycznej, która nieubłaganie czeka sektor. Sztuka polega na tym, by nie wylać dziecka z kąpielą.

Publikacja: 04.10.2019 10:00

Uczestnicy debaty dyskutowali o kierunkach transformacji energetycznej i elementach niezbędnych do p

Uczestnicy debaty dyskutowali o kierunkach transformacji energetycznej i elementach niezbędnych do przeprowadzenia z sukcesem tego procesu

Foto: Piotr Waniorek

Od 700 do 900 miliardów euro będzie kosztować transformacja polskiej gospodarki w stronę zeroemisyjności. W tym około 300–400 miliardów to koszty, które będzie musiała ponieść branża energetyczna – takie wyliczenia przedstawił na rozpoczętym we wtorek Kongresie Nowego Przemysłu minister energii Krzysztof Tchórzewski. Choć energetyka nie jest najbardziej spektakularnym tematem debaty publicznej w Polsce, dzisiaj jest to jedno z kluczowych pod względem gospodarczym i cywilizacyjnym zagadnień.

Kula u nogi gospodarki

Celem procesu, który od ubiegłego roku nabrał przyspieszenia – i wagi w polityce oraz życiu społecznym – jest gruntowna przebudowa miksu energetycznego, a co za tym idzie, modelu energetyki. – Miks energetyczny tworzymy, by mieć energię dostępną, bezpieczną, tanią, o możliwie najniższym poziomie wpływu na środowisko naturalne – tłumaczy w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Grzegorz Należyty, członek zarządu Siemens Polska i uczestnik debaty otwierającej kongres. – A skoro tak, to należy odpowiedzieć na pytanie, jakie mamy naturalne uwarunkowania, również ekonomiczne i wynikające z obejmujących nas regulacji o charakterze międzynarodowym, by ten cel osiągnąć – dodaje.

Jak podkreśla nasz rozmówca, naturalnym kierunkiem, w którym idzie dziś świat, są odnawialne źródła energii – wsparte przez elastyczne źródła wytwarzania, będące zabezpieczeniem dla nie w pełni przewidywalnych OZE. – W polskich realiach to węgiel, ale też geotermia czy biogaz – podkreśla Należyty.

Swoje stanowisko Ministerstwo Energii przedstawiło w projekcie polityki energetycznej Polski 2040. Gdy zajrzymy do tego dokumentu, przekonamy się, że np. produkcja energii w 2040 r. ma się wciąż w dużej mierze opierać na węglu (75 TWh) oraz gazie i ropie (38 TWh). Znaczący udział ma mieć też energetyka nuklearna (42 TWh) i wiatrowa (43 TWh). Ich uzupełnieniem miałyby zaś być energetyka słoneczna (20 TWh) oraz energia ze źródeł wodnych, biomasy, biogazu i innych (15 TWh razem).

Z punktu widzenia zwolenników polityki klimatycznej i energetycznej Unii Europejskiej to mało ambitne cele. Z kolei przedstawiciele polskiego rządu podkreślają, że to taka transformacja, na jaką nas stać i jaka nie jest ryzykowna dla polskiej energetyki. – Ten proces trwa już w Europie właściwie od dwudziestu lat i zrobiliśmy wiele, by nie brać go pod uwagę – podsumowywała podczas debaty kongresowej prezes Forum Energii Joanna Maćkowiak-Pandera. – Są teraz trzy czynniki, które trzeba brać pod uwagę: koszty i to nie tylko związane z technologiami, ale też uprawnieniami do emisji CO2; bezpieczeństwo – nie tylko dostaw energii elektrycznej, ale i systemu; i wreszcie kwestie środowiskowe, nie tylko klimat, ale także szerokie oddziaływanie energetyki na środowisko – podsumowywała.

Reklama
Reklama

– Aktywa węglowe mogą stać się kulą u nogi polskiej gospodarki – przekonywała szefowa Forum Energii. Ba, właściwie już nią są, jeżeli weźmie się pod uwagę, że w prognozach na kolejne dekady koszty zakupu uprawnień do emisji zanieczyszczeń idą w dziesiątki albo i setki miliardów złotych. Jaka kwota to będzie ostatecznie, zdecyduje tempo transformacji, natomiast obciążenie to nie ulega wątpliwości. – Wchodzenie w OZE jest dziś napędzane nie tylko chęcią działania na rzecz środowiska, ale też oderwaniem się ryzyk biznesowych wynikających z cen emisji CO2 i paliwa – uzupełnia Należyty.

Najprostszy wniosek brzmiałby: zerwać z węglem natychmiast. – Kopalnie będziemy zamykać dopiero wtedy, gdy skończy się w nich węgiel lub gdy zagrożone będzie bezpieczeństwo górników – zapowiadał w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą" Adam Gawęda, wiceminister energii, również uczestniczący w kongresie. W gruncie rzeczy jednak proces odchodzenia od węgla nie będzie tak szybki, jak życzyłaby sobie tego Europa, za to nieubłagany – pod tym względem nawet resort energii nie ma większych złudzeń.

Sposób na odkrywki

Na marginesie, pojawia się tu zresztą kwestia zagospodarowywania terenów pokopalnianych. Eksperci zakładają, że ze środków unijnych na rewitalizację takich zdewastowanych obszarów da się w tej perspektywie budżetowej uzyskać kilka miliardów euro. Jest też możliwe użycie ich do tworzenia potencjału OZE: specjaliści z branży uważają, że dawne odkrywki z powodzeniem można adaptować na potrzeby farm fotowoltaicznych. Jak podkreśla Grzegorz Należyty, w grę wchodzi też produkcja innych paliw, np. wodoru. – Warto się zastanowić, jakie technologie rozwijające się możemy pozyskać, w których moglibyśmy być współinwestorem – uzupełnia.

Jak się wydaje, w sporej mierze o tempie odchodzenia od węgla przesądzi żywotność istniejących instalacji, w których węgiel można spalać. – Pierwszy krok to zdjąć z systemu wytwarzania energii konieczność importowania węgla – zastrzega nasz rozmówca. Potem proces ten będzie się rozwijał w naturalny sposób. – Mamy już terminy wyłączenia starych „dwusetek", bloków bardzo nisko efektywnych, które mają być wyłączone do 2030 r. To ponad 50 jednostek, w sumie około 11 GW, które znikną z systemu – wylicza.

Oparte na węglu jednostki zapewne nie będą już odbudowywane – planowany przez rząd blok w Ostrołęce jest w zgodnej opinii ekspertów ostatnią taką jednostką w przewidywalnej perspektywie. – Terminy wyjścia z węgla dziś pozostają jedynie spekulatywne, bo ostatecznie zdecydują o tym regulacje, których dziś jeszcze nie ma – podkreśla Grzegorz Należyty. Ale i on nie ma wątpliwości, że używane dziś bloki węglowe będą zastępowane instalacjami zużywającymi inne paliwo.

Co do tego, jakie to będzie paliwo, nie ma dziś większych wątpliwości: to gaz. W rozmowach z „Rzeczpospolitą" pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej podkreślał znaczenie tego surowca dla zachodzących w energetyce procesów. Dla decydentów gaz jest surowcem idealnym: przede wszystkim stabilnym, którego zużycie można kontrolować, a jednocześnie niskoemisyjnym, co pozwala zmniejszyć brzemię związane z zakupem uprawnień do emisji CO2. A przy cenach pozwoleń na emisje przebijających próg 26–28 euro za tonę gaz zaczyna być również atrakcyjną alternatywą pod względem ekonomicznym.

Reklama
Reklama

Ale sprowadzanie transformacji wyłącznie do elektrowni byłoby wielkim błędem. Olbrzymią rolę odgrywają też ciepłownie – a tu sytuacja może być jeszcze trudniejsza niż w wielkiej energetyce. – Dekarbonizacja ciepłownictwa systemowego to już nie tylko nagląca potrzeba. Konieczna transformacja polskiego sektora opóźniona jest o minimum dekadę – do takich wniosków doszli uczestnicy niedawnego Forum Ciepłowników Polski. – Rodzimy sektor, żeby móc sprostać unijnym wymaganiom klimatycznym, potrzebuje zmian w ustawodawstwie, które długoterminowo będą inicjowały i wspierały proces inwestycyjny – podsumowywali.

Nierentowne ciepło

Ciepłownicy podkreślają, że sytuacja jest krytyczna. Według Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie w 2018 r. wskaźnik rentowności przedsiębiorstw ciepłowniczych wyniósł 1,88 proc. wobec 6,71 proc. w 2017 r. – Ten gwałtowny spadek rentowności związany jest z nieadekwatnym do sytuacji rynkowej systemem zatwierdzania taryf ciepła systemowego – dowodzą ciepłownicy. – Przedsiębiorcy nie są w stanie w taryfach ciepła systemowego odzwierciedlić na racjonalnych poziomach kosztów związanych ze wzrostem cen paliw, uprawnień do emisji czy kosztów usług lub pracy, które w 2018 r. szybko rosły. Uwzględniając te podwyżki, cena ciepła powinna wzrosnąć o ok. 35 proc. – liczą.

Ale nie urosła, co ma swoją cenę: niemal całkowity brak środków na inwestycje, co sprawia, że nieoficjalnie można usłyszeć w odniesieniu do polskich ciepłowni epitet „skansen". – Są w tym sektorze symptomy modernizacji – oponuje jednak Grzegorz Należyty. – Sęk w tym, że ciepłownie są wciąż traktowane jak organizacje pożytku publicznego. Intencją jest, by zapewnić jak najtańsze dostawy dla użytkowników, co jest ważne z perspektywy choćby walki z ubóstwem energetycznym. Z pewnością należałoby się pokusić o dyskusję o zmianach taryfy. Bo jeżeli taryfa nie uwzględnia istniejących, bieżących potrzeb, to nie ma miejsca na inwestycje. Nie ma mowy choćby o instalacji filtrów pozwalających redukować emisje – wskazuje nasz rozmówca.

- Materiał powstał we współpracy z Siemens Polska

Opinie Ekonomiczne
Prof. Sławiński: Banki centralne to nie GOPR ratujący instytucje, które za nic mają ryzyko systemowe
Opinie Ekonomiczne
Prof. Kołodko: Polak potrafi
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Europa staje się najbezpieczniejszym cmentarzem innowacji
Opinie Ekonomiczne
Nowa geografia kapitału: jak 2025 r. przetasował rynki akcji i dług?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Druga Japonia i inne zasadzki statystyki
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama