E-platformy łączące kierowców z pasażerami za pomocą aplikacji w smartfonie miały być flagowym przykładem tzw. sharing economy, czyli gospodarki współdzielenia. Miało być pięknie – jak w utopijnej hybrydzie kapitalizmu z komunizmem, bo choć mamy tu własność, to dzielimy się nią z innymi, ale z korzyścią finansową i dla siebie, i dla operatora.
Dość szybko okazało się, że nawet w tym wydaniu komunistyczny ideał się nie sprawdza: coś, co miało być współdzieleniem, stało się modelem biznesowym dla dyskontowych usług przewozu osób. Powstały całe floty aut „współdzielonych" z kierowcami pracownikami. Na portalach rekrutacyjnych pojawiły się ogłoszenia zachęcające, by zacząć pracę jako kierowca Ubera lub Bolta „bez konieczności prowadzenia własnej działalności gospodarczej", czyli działając w ramach ogłaszającej się firmy, z zarobkami rzędu 3–6 tys. zł.