Na początku czerwca Jim Rogers, legendarny inwestor i były wspólnik Georga Sorosa, wygłosił ostrzeżenie przed nadciągającym kataklizmem gospodarczym. Jego zdaniem grozi nam „największy kryzys naszych czasów", który nastąpi już w tym, najpóźniej w kolejnym roku.
Tzw. bańka inwestycyjna widoczna jest na większości liczących się giełd. Jednocześnie brakuje bufora bezpieczeństwa w postaci oszczędności – dziś wszystkie poważne gospodarki są zadłużone. Zadłużały się, aby przeżyć poprzedni kryzys. Przetrwały go – lecz nie ozdrowiały.
Do problemów gospodarczych w ostatnich latach doszły jeszcze napięcia społeczne i polityczne. Terroryzm, migracja ekonomiczna, konflikty zbrojne wybuchające coraz bliżej krajów Zachodu – tak źle nie było jeszcze nigdy w powojennym świecie.
Tymczasem statystyka jest nieubłagana. Kryzysy w USA, a tym samym problemy globalne zdarzają się średnio co pięć–siedem lat, najczęściej dwa, trzy lata po tym, kiedy Fed zaczyna zmieniać swoje nastawienie do polityki monetarnej. Od obecnego kryzysu minęło już 8, a Fed dokonał zmian pod koniec 2015 roku. Nikodem Dyzma mawiał, „że koniunktura w końcu musi przyjść". Niestety kryzys także. I jeśli wierzyć Rogersowi, większy niż wszystkie dotychczasowe.
Wspólny głos rozsądku
Ratunek może przynieść jedynie ścisła współpraca środowisk o decydującym znaczeniu dla gospodarki, czyli biznesu i polityki.