Premiera "Cosi fan tutte" w Operze Narodowej: Co ma hippis do Mozarta

Dostojną, narodową sceną zawłaszczył tłum barwnych postaci, przedmiotów, gadżetów i kolorów oraz erotyczna atmosfera jak w skandalizującym musicalu „Hair”.

Publikacja: 18.03.2024 03:00

Zuzanna Nalewajek (Dorabella) i Aleksandra Orłowska (Fiordiligi), w tle kąpiel w „Cosi fan tutte”

Zuzanna Nalewajek (Dorabella) i Aleksandra Orłowska (Fiordiligi), w tle kąpiel w „Cosi fan tutte”

Foto: Natalia Kabanow/TW-ON

Na scenie Opery Narodowej nie ma jednak nagich wykonawców wyśpiewujących pytanie „Where Do I Go”, bo to nie musical o przełomowym znaczeniu w kulturze masowej XX wieku, tylko wcześniejsza o dwa stulecia opera komiczna „Cosi fan tutte” Mozarta, choć golizny w niej tym razem sporo. A skojarzenia z „Hair”, zwłaszcza zaś z jego nie mniej słynną filmową wersją Miloša Formana, nasuwają się nieodparcie.

Mozart i wojna w Wietnamie

Inspirował się tym filmem reżyser Wojciech Faruga, w Operze Narodowej dodając Mozartowi wręcz dwie sceny z niego. Jest więc hippisowski taniec na stole podczas burżujskiego przyjęcia i nocna, naga kąpiel – symbol nieskrępowanej wolności.

Czytaj więcej

Jarosław Szemet: Orkiestra to nie jest korporacja

Dla znacznej części widzów, tęskniących za tradycyjnymi widowiskami, takie spojrzenie na „Cosi fan tutte” to niemal szok kulturowy. W świecie to właściwie norma. Od czasu fundamentalnego cyklu inscenizacji mozartowskich Petera Sellarsa z lat 80. XX wieku, który „Cosi fan tutte” przeniósł na Florydę, ośmieszając amerykański tandetny, wakacyjny raj, większość reżyserów stara się udowodnić, że ta opera zawiera aktualne treści.

Tak rzeczywiście jest, bo ta XVIII-wieczna opowiastka o próbie wierności, jakiej mężczyźni poddają swoje ukochane, dobrze przystaje do dzisiejszego świata, w którym single unikają wiążących decyzji życiowych, a wytrwałość nie jest cechą dominującą w uczuciowych związkach. Problem polega tylko na tym, jak uwiarygodnić sposób poprowadzenia intrygi, bo oryginalny pomysł libretta, że mężczyźni w strojach egzotycznych Albańczyków starają się uwieść swoje kobiety, a one ich nie rozpoznają, jest archaiczny.

Wojciech Faruga przeniósł akcję do Ameryki z początku lat 70., gdy kraj ogarnia fala rewolucji seksualnej i trwa wojna w Wietnamie. Rozstanie spowodowane powołaniem (rzekomym) do armii brzmi zatem prawdopodobnie, a przebranie się za wyzwolonych hippisów bardziej prawdziwe niż zakładanie arabskich szat czy turbanów.

Jak zemścić się na kobietach

Dobrym pomysłem jest dodany przez reżysera i dramaturżkę Klaudię Hartung-Wójciak wstęp do intrygi. Don Alfonso proponuje przyjaciołom zakład o test wierności nie dlatego, że jest cynikiem (jak u Mozarta), ale dlatego, że chce się zemścić na kobietach, bo został ośmieszony na własnym weselu przez Despinę, którą poślubił.

Zabawnie zostały sportretowane główne bohaterki. Fiordiligi i Dorabella to typowe dziewczyny z zamożnych rodzin amerykańskich, których głównym celem życiowym było dobre zamążpójście. Ich charakter świetnie oddają stroje zaprojektowane przez Katarzynę Borkowską. Dla dziewczyn spotkanie z żyjącymi dla nich w sposób niewyobrażalny hippisami okazuje się jednak prawdziwą pokusą.

Jest w spektaklu sporo zabawnych żartów, jak choćby ten, gdy Fiordiligi zapewniająca, że w swej wierności będzie niewzruszona jak skała, staje się takim samym muzealnym eksponatem jak wypchany krokodyl w szklanej gablocie. Śledząc jednak zmieniające się ciągle sytuacje, orgię barw, ruchome dekoracje i przedmioty, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to inscenizacja typowa dla czasów, w których dominuje kultura wizualna. W tej mnogości obrazów może gdzieś umknąć muzyka Mozarta i to, jak interpretuje ją dyrygent Jarosław Szemet.

Jak śpiewają młodzi Polacy

A jest czego słuchać, trzeba tylko mieć nieco bardziej wyczulone ucho. Jarosław Szemet podszedł do partytury „Cosi fan tutte” z wielką dozą energii połączonej z delikatnością. Orkiestra gra więc dynamicznie, ale lekkim dźwiękiem, rzadko słyszalnym w tym teatrze, a w umiejętnie eksponowanych poszczególnych grupach instrumentów nie było wpadek intonacyjnych.

Czytaj więcej

Opera Narodowa: Z Ukrainą na początek i z niewiadomą na finał

Obsada „Cosi fan tutte” jest autentycznie młoda, malkontenci narzekający, że Opera Narodowa bazuje ciągle na zagranicznych śpiewakach, mogą być wreszcie zadowoleni. Dobrze zaprezentowały się Aleksandra Orłowska (Fiordiligi) i Zuzanna Nalewajek (Dorabella), a wokalnie powinno być jeszcze lepiej, gdy pełniej oswoją się ze swoimi bohaterkami. Temperament Anny Maleszy-Kutny świetnie nadaje się do roli sprytnej Despiny, choć jej sopran ma momentami zbyt płaskie brzmienie. Dźwięczny bas-baryton Artura Jandy znacznie lepiej wypada w wielkiej Operze Narodowej niż w malutkiej Warszawskiej Operze Kameralnej, gdzie często występuje. Wyrazistą wokalnie i aktorsko postać Giuglielma stworzył Hubert Zapiór, wszystkich zaś wsparł doświadczony, a doangażowany nagle Pavlo Tolstoy (Ferrando). Parafrazując więc tytuł Mozarta, można powiedzieć, że tak czynią wszyscy (cosi fan tutti).

Na scenie Opery Narodowej nie ma jednak nagich wykonawców wyśpiewujących pytanie „Where Do I Go”, bo to nie musical o przełomowym znaczeniu w kulturze masowej XX wieku, tylko wcześniejsza o dwa stulecia opera komiczna „Cosi fan tutte” Mozarta, choć golizny w niej tym razem sporo. A skojarzenia z „Hair”, zwłaszcza zaś z jego nie mniej słynną filmową wersją Miloša Formana, nasuwają się nieodparcie.

Mozart i wojna w Wietnamie

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opera
Bydgoski Festiwal Operowy. Chińska księżniczka Turandot ze Lwowa
Opera
Polska Opera Królewska po wyborach. Gra w teatralną mękę
Opera
Mariusz Treliński zbiera pochwały i krytyki w Nowym Jorku
Opera
Premiera „Mocy przeznaczenia” w Nowym Jorku. "To opera dla melomanów i kowbojów"
Opera
Inne wcielenie Piotra Beczały