NFZ powinien porozumieć się z dyrektorami szpitali w sprawie umów na leczenie w przyszłym roku już kilka tygodni temu. Negocjacje rozbiły się jednak o pieniądze.
Dyrektorzy największych, najbardziej specjalistycznych szpitali zbuntowali się, porozumieli i wspólnie postanowili negocjować z NFZ. Sytuacja jest napięta, bo jeśli umów nie będzie, to - jak tłumaczy jeden z dyrektorów - pacjenci mogą w kasie szpitala płacić za zabieg, a potem domagać się zwrotu poniesionych wydatków od NFZ.
Na czym polegał problem? NFZ chciał za jeden "punkt" (na punkty przeliczane są wszystkie zabiegi, im bardziej skomplikowany, tym więcej punktów) płacić 51 zł. Dyrektorzy domagali się przynajmniej 57 zł. Tłumaczyli, że jeśli zgodzą się na warunki proponowane przez Fundusz, doprowadzą swoje placówki do zapaści finansowej.
Urzędnicy tłumaczyli, że szpitale mogą dostać w przyszłym roku tyle samo pieniędzy, co w tym. Pod warunkiem, że przyjmą więcej pacjentów lub wykonają więcej zabiegów. Na to dyrektorzy nie chcieli się zgodzić: tłumaczyli, że wszystkie możliwości szpitali są wykorzystane.
Co ustalono na wczorajszym spotkaniu? Wiadomo, że szpitale nie będą musiały przyjmować więcej pacjentów, by uzyskać tyle pieniędzy, co w tym roku. Nie ustąpił też Fundusz: za jeden punkt będzie płacił, tak jak proponował 51 zł. Kompromisowa propozycja ma polegać na tym, że za najbardziej skomplikowane zabiegi, a więc takie, które są wykonywane w szpitalach, NFZ chce płacić więcej punktów. Za niektóre zabiegi, z dziedziny pediatrii, urologii i chorób zakaźnych, szpitale mają dostawać nawet o jedną piątą punktów więcej.