Brakuje leków z grupy tzw. cytostatyków, sprowadzanych na zasadzie importu docelowego. Procedury trwają wiele tygodni. Ministerstwo tłumaczy, że kłopoty mogą potrwać do trzech miesięcy i nie obiecuje, że wkrótce będzie lepiej. - Te trudności miały się skończyć z końcem kwietnia. Niestety, otrzymaliśmy informację, że ta sytuacja się wydłuży - tłumaczy wiceszef Ministerstwa Zdrowia Jakub Szulc.
Kłopoty są z lekami dla chorych na raka piersi, ale także dla pacjentów z chłoniakami, rakiem płuca czy nowotworem szyjki macicy. Pacjenci są w tej chwili odsyłani z "kwitkiem".
- To wyrok dla pacjentów i zaniedbanie urzędników, które można określić mianem przestępstwa - mówił w RMF FM profesor Cezary Szczylik, szef kliniki onkologii wojskowego szpitala przy ulicy Szaserów w Warszawie. Szczylik tłumaczył, że chodzi o leki, które nie mają odpowiedników i są jedynym dostępnym w Polsce specyfikiem do chemioterapii leczącej niektóre rodzaje nowotworów.
Ministerstwo Zdrowia stanęło po stronie producenta. Tłumaczy, że producent nie wycofał się tak naprawdę ze sprzedaży, ale "zmienił proces technologiczny" produkcji leków. Uprzedzał Ministerstwo z wyprzedzeniem, ale urzędnicy nie przygotowali planu awaryjnego.
Lekarze w szpitalach starają się pomóc pacjentom, którzy znaleźli się w sytuacji zagrożenia życia. Próbują indywidualnie zamawiać leki u innych producentów. Problem polega na tym, że niektóre leki onkologiczne nie są dostępne w aptekach. Procedura ich zamawiania jest skomplikowana i długotrwała a chorzy na raka nie mogą czekać. Procedura może trwać nawet osiem tygodni.