Musiałyśmy tułać się po szpitalu, aby znaleźć odpowiednie okienko do rejestracji – narzekała pani Katarzyna, która przyszła z mamą do lecznicy MSWiA przy ul. Wołoskiej. – Gdy już zapisałam mamę, długo szukałam właściwego gabinetu. Nie było żadnych oznaczeń – dodaje.
Od wczoraj wszystkie stołeczne urazówki przyjmują przez całą dobę. Tak zdecydował wojewoda. Pierwszego dnia w niektórych szpitalach panował organizacyjny chaos.
– Gdy zobaczyłem tłum w poczekalni, myślałem, że spędzę tutaj pół dnia – żalił się pan Jacek, który czekał w kolejce przy ul. Lindleya. Do południa na korytarzu kłębił się tłum. Część pacjentów czekała na założenie gipsu lub zbadanie przez lekarza, część przyszła na kontrolę. Zdezorientowani chorzy kręcili się od gabinetu do gabinetu. Sytuacja unormowała się dopiero po godz. 12.
Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami lekarzy, większość pacjentów wybierała renomowane placówki, a nie te najbliższe miejsca zamieszkania. – Przyjechałem na Lindleya, bo pracują tutaj świetni ortopedzi. Nie oddałbym się w ręce lekarzy z prowincji – opowiada pan Krzysztof z Wołomina. W weekend złamał nogę i aż do poniedziałku czekał na pomoc lekarza. Dr Włodzimierz Wiśniewski, zastępca dyrektora ds. lecznictwa potwierdza: – Na pierwszych 11 przyjętych osób tylko jedna była ze Śródmieścia. Pozostałe z Wołomina, Włoch, Ursusa i Żoliborza.
Na dyżur przyszli też pacjenci jak do przychodni.