Wakacyjny koszmar szpitali w kurortach

Chorzy turyści zapełniają oddziały ratunkowe. Lecznice muszą odkładać planowane operacje

Publikacja: 14.07.2009 22:02

Lekarze najpierw zajmują się pacjentami wymagającymi natychmiasto- wej pomocy. Pozostali muszą czeka

Lekarze najpierw zajmują się pacjentami wymagającymi natychmiasto- wej pomocy. Pozostali muszą czekać. Na zdjęciu oddział ratunkowy Uniwersytecki e-go Centrum Klinicznego w Gdańsku, do którego trafia wielu turystów wypoczywających nad morzem

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman

Wakacje dla szpitali w chętnie odwiedzanych przez turystów miejscowościach oznaczają natłok pacjentów. Najgorsza sytuacja jest na oddziałach ratunkowych, które są "bramką" przyjmowanych do lecznicy.

[srodtytul]Quad, rajd i kolejki [/srodtytul]

– W sezonie mamy kilkakrotnie więcej pacjentów niż zazwyczaj. Sezon to koszmar – przyznaje Krzysztof Szczucki, wicedyrektor Szpitala Miejskiego w Świnoujściu.

Na co dzień szpital opiekuje się 50 tysiącami ludzi ze Świnoujścia i Międzyzdrojów. W sezonie przyjeżdża tam nawet 250 tysięcy. – Ludzi jest więcej, więc i infekcji jest więcej. Ale w tym czasie lawinowo rośnie liczba urazów. Quady, trampoliny, rowery to także rany, złamania i potłuczenia – wymienia Szczucki.

Szpital w Koszalinie w letnim sezonie przyjmuje o jedną piątą więcej dorosłych niż zazwyczaj, a dzieci jest 40 proc. więcej.

Lecznica w Jeleniej Górze przyjmuje turystów z Karpacza i Szklarskiej Poręby. W sezonie, w zimie i w lecie, liczba pacjentów rośnie nawet o jedną trzecią. To często turyści przywożeni przez GOPR i ofiary adrenalinowych imprez, np. rajdów.

W placówkach tworzą się kolejki. – W kolejce do lekarza zdarzają się awantury, skargi, ale musimy w pierwszej kolejności obsługiwać nagłe przypadki – mówi Zbigniew Markiewicz, wicedyrektor szpitala w Jeleniej Górze.

Ci, którzy nie wymagają pilnej pomocy, czekają nawet po kilka godzin. – Mają pretensje, trudno tłumaczyć, że to nie nasza wina – opowiada lekarka oddziału ratunkowego z Wielkopolski.

A tłok na oddziałach ratunkowych jest nawet wtedy, gdy nie ma inwazji chorych letników. – Wynika z niewłaściwie zorganizowanej, niewydolnej służby zdrowia – ocenia prof. Julian Jakubaszko, krajowy konsultant ds. ratownictwa medycznego.

Chorzy przychodzą od razu na oddział, który powinien zajmować się tylko ratowaniem życia, żeby np. tygodniami nie czekać w kolejce na badanie USG. Wiedzą, że jeśli przekonają lekarzy, iż ich stan nagle się pogorszył, badanie będą mieli zrobione od ręki.

Ratownicy mają więc nawał pracy, a dodatkowo muszą się zająć też turystami. – Wczoraj przyszła do nas opiekunka z kolonii z dziesięcioma kolonistami skarżącymi się na drobne dolegliwości. I co? Lekarz przecież nie odmówi, nie odeśle, choć powinien – opowiada Szczucki.

[srodtytul]Przepuklina czeka, a szpital traci [/srodtytul]

Tysiące turystów, którzy przychodzą do lecznic w kurortach, powodują i inne problemy. Na szpitalnych oddziałach wydłużają się kolejki do planowych operacji, bo "zwykłymi" pacjentami, czekającymi np. na operację przepukliny, po prostu nie ma się kto zająć.

W dodatku szpitale tracą pieniądze – za pracę oddziału ratunkowego NFZ płaci szpitalowi ryczałtem. To ustalona kwota, niezależna od liczby pacjentów. A leczenie na oddziale ratunkowym jest drogie.

– Kontrakt z Funduszem pokrywa tylko cząstkę letniej inwazji. Sezon turystyczny to dla szpitali straty. Finansowa klapa – mówi Szczucki.

[srodtytul]Raj dla lekarzy rodzinnych[/srodtytul]

Finansowy problem sezonowych pacjentów ma np. szpital w Koszalinie. – Ale organizacyjnie sobie radzimy – zaznacza Monika Zaręba, rzeczniczka Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie.

Rzeczywiście: na izbie przyjęć koszalińskiego szpitala cisza i spokój. – Ten spokój może trochę mylić, bo największy ruch mamy wieczorami, jak już dzieci zejdą z podwórek, wrócą z wycieczek, z rowerowych eskapad – opowiada Jerzy Niesłuchowski, lekarz pełniący dyżur na dziecięcej izbie przyjęć. – Ale rzeczywiście, dantejskich scen i tłumów w poczekalniach u nas nie ma.

Bowiem w tym regionie do szpitala trafiają już wyselekcjonowani, wymagający pilnej pomocy pacjenci. Gorączki, infekcje załatwiają lekarze rodzinni. – My się z sezonu cieszymy – podkreśla Leon Roszkowski z przychodni Celsus Bis w Mielnie. Za każdą osobę spoza listy stałych pacjentów przychodnia dostaje 20 zł. W sezonie takich osób jest 100 – 150 dziennie. Tylko w Mielnie pracują dwa zespoły lekarzy rodzinnych, bo do miejscowości, takich jak Mielno, Unieście, Sarbinowo czy Chłopy na sezon zjeżdżają dziesiątki tysięcy ludzi.

Wakacje dla szpitali w chętnie odwiedzanych przez turystów miejscowościach oznaczają natłok pacjentów. Najgorsza sytuacja jest na oddziałach ratunkowych, które są "bramką" przyjmowanych do lecznicy.

[srodtytul]Quad, rajd i kolejki [/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Ochrona zdrowia
Szpitale toną w długach. Czy będą ograniczać liczbę pacjentów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ochrona zdrowia
Podkomisja Kongresu USA orzekła, co było źródłem pandemii COVID-19 na świecie
Ochrona zdrowia
Rząd ma pomysł na rozładowanie kolejek do lekarzy
Ochrona zdrowia
Alert na porodówkach. „To nie spina się w budżecie praktycznie żadnego ze szpitali”
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ochrona zdrowia
Pierwsze rodzime zakażenie gorączką zachodniego Nilu? "Wysoce prawdopodobne"