Spór lekarzy z rządem może przybrać kilka form. Medycy będą korzystali z recept, na których nie ma informacji, jaki jest poziom refundacji. Już wcześniej wydrukowali kilka milionów takich druków, można je też pobrać ze stron internetowych protestujących instytucji (obok OZZL i NIL także Stowarzyszenie Lekarzy Praktyków i Porozumienie Zielonogórskie).
Związki zawodowe zachęcają też medyków do powrotu do pieczątek „refundacja do decyzji NFZ" przybijanych na receptach w styczniu, w czasie sporu o ustawę refundacyjną. Najłagodniejsza z form protestu to używanie nazw międzynarodowych leków (taką receptę pacjent może zrealizować). Proponują też, by lekarze nie wpisywali na receptach kodu oddziału NFZ lub po prostu wypisywali leki, które nie są refundowane.
Na pewno gabinety, być może przychodnie
Protest będzie prawdopodobnie odczuwalny w przychodniach prywatnych: tam lekarze mają indywidualne umowy z NFZ na przepisywanie recept z refundacją. Mimo że poprzednie umowy były ważne do końca czerwca, nadal bardzo wielu medyków takich umów nie podpisało. - Z naszych informacji wynika, że połowa lekarzy w prywatnych przychodniach ma takie umowy - deklarował na konferencji prasowej Bartosz Arłukowicz. - Nie obserwujemy eskalacji protestu ani tego, by pacjenci byli odsyłani bez refundowanego leku - mówił.
Choć to dziś pacjenci odczują protest na własnej skórze, nikt nie potrafi ocenić, czy rozprzestrzeni się też na przychodnie publiczne. Mimo ustępstw NFZ zaproponowane przez Fundusz umowy budzą kontrowersje.
Podstępna kara NFZ?
Narodowy Fundusz Zdrowia zapewnia, że usunął większość kar z umów na przepisywanie recept refundowanych. - Zrealizowaliśmy osiem z dziesięciu postulatów lekarzy. Wydaje mi się, że to dość dużo - mówiła Agnieszka Pachciarz. W umowach nie ma m.in. zapisu, że lekarz, który popełni błąd na recepcie, musi zwrócić kwotę nienależnej refundacji. Zamiast tego zapisano jednak inną karę: 200 złotych za błędną receptę. - Kary są zarezerwowane tylko dla drastycznych przypadków - zapewnia Pachciarz.