Przed wyborami zaczynamy mówić o programach, oczekujemy też programu dla naszej gminy. Ale jaki jest program dla jej urbanizacji? Narzekamy na bezład, na rozlewanie się miast, utratę ich tożsamości, niedostatek terenów publicznych. Kiedyś były teorie urbanistyczne, które wpływały na kształt naszego otoczenia. Był czas miasta ogrodu. To urbanistyka przedwojennego Żoliborza, Sadyby w Warszawie, dzielnicy Sołacz w Poznaniu lub Giszowca w Katowicach.
To też modernizm, zapewniający jasne i przestrzenne osiedla, jak chociażby WSM na Żoliborzu, później zdegenerowany formułą ekonomizacji wielkiej płyty. Był i socrealizm, a więc plac Konstytucji i Nowa Huta z jej drugą teraz młodością, ale i z narzuconą obowiązkową narodową stylizacją i patosem przestrzeni publicznych nie przeznaczanych dla swobody mieszkańców. Nowa urbanizacja z USA nie przyjęła się w Polsce. Może dlatego że nasze inwestycje są w zbyt małej skali. Trudno wtedy proponować place, aleje czy miejsca pracy. Boimy się też pięciu zasad współczesnego sąsiedztwa zaproponowanego przez UN-Habitat. Bo nie znalazły się w standardach lokalnych przepisów ustawy „deweloperskiej". Mówimy też o inteligentnym mieście, ale to bardziej technologia, a mniej treści społeczne i kulturowe naszego otoczenia.
Jaka więc jest teoria urbanizacji na dzisiaj? Tak, abyśmy w Polsce w warunkach małej skali inwestycji, często drobnych przedsięwzięć i dużej ilości budownictwa jednorodzinnego (bo to przecież ponad 60 proc. całości inwestycji mieszkaniowych), ale i potrzeb miejsc dla rozwoju lokalnej gospodarki, przy prymacie własności, tak budowali nasze otoczenie, aby było ono w przyszłości obrazem naszej roztropności, przezorności i kontynuacji kultury. Bo nasze otoczenie to też kultura budowania według obyczaju polskiego.
Może więc formuła nowego pragmatyzmu rekomendowana w książce rozmowie „Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm" mogłaby być inspiracją dla idei nowego pragmatyzmu polskiej architektury i urbanistyki. Czyli dodawania bez deprecjonowania. Umiaru i budowania tak, aby nie niszczyć tego co jest. Nawet gdy nie zawsze jesteśmy w pełni przekonani, że jest to wielka wartość. A więc gdy wstawiamy nowe budynki w istniejące osiedla mieszkaniowe z lat 60., to nie niszczmy ich terenów zieleni. A gdy nowe budynki stawiamy przy istniejących, to nie pokrywajmy ich granitem lub złotym szkłem, tak aby się wyróżnić i deprecjonować już istniejące, skromne, tynkowane.
Mamy też w naszej konstytucji zasadę społecznej gospodarki rynkowej. W urbanistyce to nie tylko wolność działania i szacunek dla prywatnej własności, ale również i solidarność oraz dialog. Niechaj więc nowe nie degraduje starego, ale dodaje, uzupełnia. Właśnie w ramach swoistego dialogu miejsca. Może właśnie ten umiar nowego pragmatyzmu byłby wartością dla czasu, gdy urbanizacja, odbijając społeczny wymiar naszego życia, nie powinna niszczyć tego, czego już się dopracowaliśmy. Terenów zieleni, racjonalnej intensywności, miejsca pracy obok nas i przestrzeni publicznych jako miejsc, które stanowią istotę i wartość miasta.