Planujecie zwiększyć w tym roku sprzedaż o 30–45 proc., do 2–2,2 tys. lokali. Czy taka dynamika jest do osiągnięcia, skoro coraz głośniej mówi się, że mieszkania są bardzo drogie?
Planowany wzrost wygląda imponująco, jednak trzeba pamiętać o niskiej bazie. Na skutek opóźnień administracyjnych w ubiegłym roku sprzedaliśmy 1,51 tys. mieszkań, znacznie poniżej naszych oczekiwań. Począwszy od tego roku wracamy do poziomów ponad 2 tys. lokali rocznie. Plan sprzedaży na 2020 r. bazuje na projektach już rozpoczętych oraz takich, gdzie ryzyko ewentualnych perturbacji jest minimalne. Dlatego czujemy się komfortowo, jeśli chodzi o podaż.
Co do popytu, jest on nadal bardzo silny. Nie widzimy żadnych sygnałów spowolnienia. Moim zdaniem składa się na to kilka czynników, z których do najważniejszych zaliczyłbym bardzo dobrą sytuację na rynku pracy, niskie stopy procentowe – które z jednej strony pozytywnie oddziaływają na zdolność do zaciągania kredytów hipotecznych, a z drugiej stymulują popyt inwestycyjny. Kolejnym czynnikiem jest deficyt lokali w największych miastach spowodowany migracją mieszkańców z rejonów wiejskich i mniejszych miast oraz rosnącymi potrzebami konsumentów co do jakości i rozmiaru mieszkań, które planują kupić.
W 2019 r. mieszkania podrożały średnio o ponad 10 proc., czy w tym roku należy się liczyć z dalszymi podwyżkami?
Na rynku panowała opinia, że ubiegłoroczne podwyżki cen mieszkań spowodowane były rosnącymi cenami generalnego wykonawstwa oraz gruntów. Na to nałożyły się wspomniane opóźnienia w uzyskiwaniu zgód administracyjnych, co uszczupliło ofertę mieszkań oferowanych przez deweloperów.