Obszerna tabela, a w niej rubryczki, m.in. podana prowizja za przyznanie kredytu, wysokość marży, aktualny LIBOR (bo kredyt miał być we frankach szwajcarskich), wyliczona przykładowa rata miesięczna etc. Trudno uznać, że mogłoby być coś do ukrycia.

Aby wszystko zagrało – i wiek kredytobiorcy, i jego potrzeby, i wymagania banku – doradca zaproponował nawet nietypowy okres kredytowania, nie 20, 25 czy 30 lat, tylko 23 lata na spłacenie zobowiązania. Miał to być dowód elastyczności oferty. Starał się bardzo, by klient zdołał się zadłużyć na mieszkanie.

Zapomniał mu jednak powiedzieć, że przy kredycie w obcej walucie duże znaczenie ma np. spread – czyli różnica między kursem wypłaty waluty a kursem spłaty.

Nie dodał także, że 4-proc. marża banku nie należy do najniższych na rynku, a nawet przekracza średnią, i że trzeba z nią żyć przez cały okres spłaty zadłużenia.

Nie przygotował również kontroferty, aby pokazać, jak ten sam kredyt wyglądałby w innych bankach. Bo po co, skoro ta prezentowana jest najlepsza. Tylko dla kogo: dla doradcy czy klienta?