Miasto odmawia wypłaty pieniędzy, twierdząc, że rodzina kilkadziesiąt lat temu ich nie podjęła. Spadkobiercy podkreślają, że nie mieli czego podejmować, bo odszkodowanie, choć przyznane, nigdy nie zostało wypłacone.
Historia zaczęła się w 1941 roku. Wtedy to Jan Rosiński, ojciec naszego czytelnika, wraz z siedmioma innymi osobami kupił ponad 13 ha gruntów rolnych na Białołęce. – Naszej rodzinie przypadło ok. 6 tys. mkw – tłumaczy Jerzy Rosiński, syn Jana.
[srodtytul]Zabieranie po kawałku[/srodtytul]
Ziemie zostały wydzierżawione rolnikom, którzy uprawiali je przez kilkadziesiąt lat. Jak opowiada Jerzy Rosiński, w 1960 r. część terenu państwo postanowiło zabrać pod bazę Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Baza, jak opowiada czytelnik, zaczęła działać pięć lat później. Z jego wyliczeń wynika, że przejęto ponad 3,4 ha, a tymczasem w decyzji wywłaszczeniowej widnieje powierzchnia 1,2 ha. – Oficjalna decyzja wywłaszczeniowa pochodzi dopiero z 1980 roku – Jerzy Rosiński pokazuje dokumenty. Wspomina, że za zagrabioną ziemię przyznano rodzinie 9,3 tys. zł odszkodowania. – Nikt tych pieniędzy nigdy jednak nie wypłacił – zapewnia Jerzy Rosiński.
Dodaje, że kolejne krojenie działek przez państwo odbyło się na przełomie lat 70. i 80. ub. wieku. Wtedy to 1,2 ha przejęto na potrzeby Dyrekcji Budowy Tras Komunikacyjnych. Trzecie z kolei wywłaszczenie, tym razem ok. 0,3 ha gruntu, odbyło się na rzecz działkowców.