Shivihah Smith mieszka razem z mamą i babcią we wschodnim Baltimore, w dzielnicy, która właśnie znika z map. Zniknął już cały kwartał zabudowy. Tuzin szeregowców w sąsiednim kwartale usunięto w zeszłym roku w ciągu jednego popołudnia.
Kreatywne niszczenie
Kilka tygodni temu zawaliły się dwa domy, uszkodzone wcześniej przez pożar. Miasto przysłało spychacze, które te budynki, podobnie jak dwa następne, zburzyły. Ucieszyło to zbieraczy złomu, wygrzebujących z ruin żelazo i miedź. - Miasto nie chce starych domów - skarży się Smith. Jego rodzina boleje nad wyburzaniem całych kwartałów miasta.
To równanie z ziemią dla Baltimore, podobnie jak dla wielu amerykańskich miast Północnego Wschodu i Środkowego Zachodu, które utraciły dużą część populacji, może być jednak ścieżką ratunku. Takie opinie pojawiają się coraz częściej.
W przeciwieństwie do uratowanych przez młodych profesjonalistów centrów takich miast, jak Nowy Jork, Seattle i Los Angeles, w wielu miastach planowanie urbanistyczne często zamienia się w rodzaj kreatywnego niszczenia. - To nie dom stanowi wartość. Wartość stanowi działka, na której on stoi - mówi Sandra Pianalto, szefowa oddziału Banku Rezerwy Federalnej w Cleveland. - Ta konstatacja prowadzi nas do nieoczekiwanego wniosku, że najlepszą polityką stabilizowania dzielnic, nie zawsze jest ich odbudowa czy konserwacja. Najlepszą polityką może być wyburzanie.
Wyburzanie na wielką skalę jest dobrze znane z Detroit. Takie prace są tez prowadzone w Baltimore, Filadelfii, Cleveland, Cincinnati, Buffalo i innych miastach. Łączny koszt tego wyburzenia to 250 mln dol. Urzędnicy równają z ziemią dziesiątki spośród tysięcy opuszczonych budynków nadających się jeszcze do zamieszkania, by pobudzić wzrost gospodarczy, zredukować przestępczość i poprawić stan środowiska.
Ostatnie badania Brookings Institution pokazują, że od 2000 do 2010 roku liczba opuszczonych nieruchomości w skali całego kraju wzrosła o 44 proc., do 4,5 mln.
Raport Uniwersytetu Berkeley mówi, że w ciągu ostatnich 15 lat, 130 miast, w większości małych, zniknęło z map. To więcej niż połowa takich zdarzeń odnotowanych w całych dziejach Stanów Zjednoczonych. Postępujący dramat byłych centrów przemysłowych całkowicie odmienił planowanie urbanistyczne, dyscyplinę zakładającą tradycyjnie wzrost i ekspansję miast.
Dziś przedmiotem badań jest stopień zniszczenia infrastruktury, po to, by określić, które kwartały miast są warte zachowania, a które powinny być zrównane z ziemią i przebudowane. Badać trzeba aktywność gospodarczą, sieć dróg, infrastrukturę, gęstość zaludnienia miejsc, do których można ludzi przenieść.
Było miasto, jest łąka
Niektóre analizy koncentrują się na badaniu możliwości przekształcenia porzuconych obszarów miejskich w lasy albo łąki. - To obszary badań dotąd nieznane naszej dyscyplinie - mówi prof. Margaret Dewar, urbanista i specjalista planowania, która współpracowała z władzami Detroit przy przeglądaniu zasobów nieruchomości. Ogólnie, więcej niż połowa największych 20 miast z roku 1950, straciła co najmniej jedną trzecią ludności. Od 2000 roku szereg miast, włączając w to Baltimore, St. Louis, Pittsburgh, Cincinnati i Buffalo, wyludniło się w 10 proc., a Cleveland - w ponad 17 proc. Detroit straciło 25 proc. ludności, a ogłoszenie jego bankructwa podniosło poziom lęku w innych poprzemysłowych miastach.