Okazuje się, że chętnych na takie dopłaty do kredytów ramach „Mieszkania dla młodych" jest niewielu. Bank Gospodarstwa Krajowego ogłosił właśnie wyniki „MdM" za czerwiec. Przez pół roku działania programu Polacy wykorzystali tylko jedną czwartą funduszu dopłat.

Od stycznia złożyli 8237 wniosków o kredyty z dofinansowaniem państwa – przeciętnie niecałe 1,4 tys. miesięcznie. W czerwcu jednak – jak policzyli analitycy – nie udało się zbliżyć do tej średniej. Zaakceptowanych zostało bowiem jedynie 1078 wniosków. To o 30 proc. mniej niż w maju. Takie wyniki mogą ucieszyć jedynie Ministerstwo Finansów, bo kwoty, które nie zostaną wykorzystane w danym roku, przepadają – państwo może wydać pieniądze na zupełnie inny cel niż „MdM".

Dlaczego młodzi nie chcą 20–30 tys. zł w prezencie od państwa na lepszy strat? Dlaczego nie rzucili się na dopłaty, kiedy oferta państwa często rozwiązuje im problem minimalnego, obowiązkowego wkładu własnego do kredytu, wymaganego od stycznia przez banki. Przecież od pierwszego kwartału br. deweloperzy triumfują, bo sprzedaż osiedli mają tak dobrą, jak w czasie boomu. Dają rabaty (choć coraz mniej chętnie), oferują wykończenie w cenie lub za 100 zł za mkw. i lokale idą jak woda. Przynajmniej na razie. Dlaczego zatem tylko 10 proc. kredytów hipotecznych udzielonych w I kwartale roku stanowiły te z dopłatą państwa? Czy brakuje mieszkań na rynku pierwotnym w limitowanej ustawowo cenie? Firmy obiecują, że będą wprowadzać kolejne tanie osiedla na rynek, ze stawkami za mkw. dopasowanymi do „MdM" (które zresztą od wiosny są wyższe niż na początku roku). Czy wtedy program przeciągnie więcej młodych singli i rodzin?

Trudno liczyć na skokowy wzrost popularności „MdM", w sytuacji gdy młodzi mają problem z pracą, ze stałymi dochodami. Poza tym pokolenie, które wkroczyło na rynek pracy i mogłoby samodzielnie mieszkać, wcale się do tego nie pali. Po co im raty kredytowe, kiedy mogą żyć z rodzicami, a pensję przeznaczać na przyjemności.