Niedawno słyszałam, jak kandydaci do samorządu lokalnego jednego z największych miast w Zachodniopomorskiem opowiadali, co by zrobili, żeby młodzi zostali w mieście. Jedną z głównych propozycji było przekazanie absolwentom wyższych uczelni, którzy podejmą pracę w mieście, pustostanów.
Takich do remontów, na które miasto nie ma pieniędzy. Za przywrócenie lokalu do użyteczności, młody człowiek byłby najemcą i nie płacił czynszu tak długo, aż nakłady by mu się nie zwróciły.
Padła także inna propozycja: gdy nie ma pieniędzy na budowę bloków komunalnych, miasto powinno zarezerwować środki na wynajem lokali u prywatnych osób, dopłacając różnice między czynszem komunalnym a komercyjnym. Takie rozwiązanie miałoby być dla najbardziej potrzebujących rodzin.
Inny pomysł, który wzbudził kontrowersje, był taki: najemcom lokali komunalnych, którzy są samotni, a zajmują więcej niż jeden pokój, należy proponować mniejsze mieszkania, z niższymi opłatami, a zajmowane przez nich duże M, przekazywać rodzinom.
Dyskusja była gorąca, bo z jednej strony padały argumenty, że starych drzew się nie przesadza, a z drugiej, że 30-letnie „dzidzie" w dwóch pokojach z rodzinami, to patologia na dłuższą metę.