W razie kłopotów sprawę załatwi łapówka – takie wnioski płyną z raportu Najwyższej Izby Kontroli
Powiatowe inspektoraty nadzoru budowlanego nie egzekwują wydanych przez siebie decyzji, nawet gdy obiekty zagrażają życiu i zdrowiu użytkowników. Na 24 skontrolowane inspektoraty NIK miała zastrzeżenia w tej sprawie do połowy jednostek. Np. inspektorzy z Grodziska Mazowieckiego na 35 skontrolowanych inwestycji, co do których wydali decyzję o wstrzymaniu budowy, aż w przypadku 34 nie sprawdzili, czy inwestor zastosował się do ich polecenia.
Inspektorzy nie sprawdzali nawet, czy budowa, której dotyczyło postępowanie legalizacyjne, jest zgodna z przepisami o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym oraz techniczno-budowlanymi. Tymczasem to podstawa, by legalizację w ogóle rozpocząć. Przypomnijmy: możliwość płatnej legalizacji samowoli została wprowadzona w 2004 r., ale pod warunkiem że obiekt m.in. nie narusza miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego oraz nie stanowi zagrożenia dla zdrowia i życia użytkowników. Mimo to Inspektorat w Grodzisku Mazowieckim w 48 przypadkach na 51 postępowań legalizacyjnych nie sprawdził, czy budowy spełniają wymagania prawne. Z kolei w Pabianicach na 38 postanowień błędnych było aż 31 decyzji.
Inspektorzy nie wykazywali się zbytnią aktywnością, jeśli chodzi o tempo podejmowania decyzji. NIK opieszałość zarzuciła prawie 17 proc. skontrolowanych. Np. powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Wysokiem Mazowieckiem dopiero po dwóch latach od stwierdzenia samowolnego wybudowania garażu wydał decyzję, że prace budowlane mają zostać przerwane. Inspektorowi w Kłodzku wydanie postanowienia o wstrzymaniu budowy zajmowało nawet do 6,5 miesiąca.
Kolejny zarzut NIK to niezrozumiała przychylność wobec inwestorów w sprawach opłat legalizacyjnych. Prawie 30 procent inspektoratów ustalało stawkę niezgodną z przepisami, np. łódzki – zamiast 375 tys. zł – naliczył inwestorowi opłatę w wysokości 25 tys. zł. Podarował mu więc lekką ręką 350 tys. zł.