Szczególnie ciężka sytuacja hiszpańskiej gospodarki, przejawiająca się chociażby najwyższym bezrobociem w UE, to wynik pęknięcia bańki na rynku nieruchomości. Obecnie ceny domów i mieszkań ciągle spadają, a na nabywców czeka milion lokali. Branże budowlana i deweloperska, obciążone ogromnymi długami, są najbardziej pokrzywdzone przez kryzys. Tymczasem na giełdzie w ciągu niespełna dwóch tygodni akcje kilku spółek z tej branży wzrosły nawet o 300 proc.
Dobrym przykładem jest deweloper Reyal Urbis, którego dług szacowany jest na 5 miliardów euro. Mimo udanej operacji zrefinansowania części zadłużenia od października zadłużenie Reyal Urbis wzrosło o pół miliarda euro i coraz głośniej się mówi, że wstrzyma wypłatę pensji. Mimo to akcje dewelopera wzrosły o 293 proc.
Imponujące zwyżki, ponad 120 proc. w ciągu 25 dni, odnotowała też handlująca nieruchomościami i zadłużona na ponad 11 mld euro Metrovacesa. Połowa udziałów firmy od ponad roku należy do czterech banków, po tym jak się okazało, że nie jest ona w stanie sprostać spłacie długów.
Kolejnymi deweloperami, których akcje rosną, są: zadłużona na ponad 4 mld euro Inmobiliaria Colonial, której straty od stycznia szacowane sa na 360 mln euro, Renta Corporación i Urba. Akcje tych firm wzrosły o średnio 50 proc.
Skąd takie zwyżki? Eksperci giełdowi twierdzą, że źródłem jest ożywienie rynku w USA. Ostrzegają jednak, że hossa potrwa krótko, bo na hiszpańskim rynku nieruchomości nie tylko nie można mówić o ożywieniu, ale raczej o dalszym spadku. Oficjalnie wynosi on 8 procent, jednak banki, które przejmują mieszkania od kulejących deweloperów, oferują je 30 proc. taniej. – Obawiam się, że jest to sztucznie pompowana koniunktura. Nie widzę żadnych obiektywnych przyczyn, które tłumaczyłyby zachowanie akcji firm deweloperskich – przyznał „Rz” Marc Permanier, analityk giełdowy, który uważa, że cała akcja jest zorganizowana, a jej celem jest zmniejszenie zadłużenia deweloperów.