• – Sytuacja każdego kredytobiorcy zależy od tego, kiedy zaciągał swoje frankowe zobowiązanie i na jaki procent. Najgorzej mają osoby, których kredyty były wypłacane w połowie 2008 roku. W ich przypadku wzrost raty może sięgać 60-65 procent – mówi Maciej Kossowski z firmy Wealth Solutions.
• Ci „starzy" kredytobiorcy mają jednak „na osłodę" niższe oprocentowanie kredytów. To bardzo istotny parametr, ponieważ 1 punkt procentowy różnicy w oprocentowaniu to ok. 170 złotych niższa rata 300-tysięcznego kredytu lub ekwiwalent ponad 20-groszowej zmiany kursu franka.
– Jeśli weźmiemy pod uwagę to, że kredyty frankowe przed 2008 rokiem były często 2-3 punkty procentowe tańsze, niż te udzielane w ostatnich dwóch latach, wówczas wcale nie jest oczywiste, kto jest w lepszej sytuacji: „starzy" czy „nowi" kredytobiorcy — komentuje Kossowski.
• Jego zdaniem, kredyt we frankach zawsze należy analizować w relacji do kredytu w złotych. Przy istotnej różnicy w oprocentowaniu między jednym a drugim, z każdym miesiącem powinniśmy „zarabiać" określoną kwotę (przeciętnie kilkaset złotych) w relacji do kredytu z złotych. W ten sposób powstaje rezerwa finansowa na wypadek wzrostów kursu franka — jak np. te z lutego 2009 roku, czy z ostatnich dwóch miesięcy.
• Czy kredytobiorcy powinni żałować swoich decyzji o wyborze szwajcarskie waluty? – Okazuje się, że nawet w przypadku osoby, która pożyczała franki po niewiele ponad 2 zł (w połowie 2008 roku) i obecnie płaci ratę o 2/3 wyższą niż trzy lata temu, bilans zysków i strat nie wygląda najgorzej — uważa Maciej Kossowski. – Suma miesięcznych różnic w ratach między kredytem w złotych a kredytem we frankach to 3500 zł. Oznacza to, że decyzja o wyborze franka była słuszna – kredytobiorca frankowy jest (jak na razie) „do przodu".