Jak pisaliśmy we wtorkowej „Rz", rząd rozpoczyna reformę deregulacyjną. Proponuje, by m.in. pośrednicy w obrocie nieruchomościami nie musieli mieć licencji. Żeby pracować w tym zawodzie, wystarczyłoby nawet podstawowe wykształcenie.
Dziś trzeba ukończyć studia i odbyć praktyki. W środowisku wrze. Pojawiają się opinie, że nowe zasady zniszczą rynek, a osoby bez licencji, aby przyciągnąć klientów, będą stosować dumping cenowy.
Poróżnione środowisko
Są jednak pośrednicy, którzy pomysł rządu chwalą. – Obrotem nieruchomościami zajmuję się od 1998 r. Zniesienie licencji to dobre rozwiązanie – mówi pośrednik z Warszawy. Prosi o anonimowość, bo boi się reakcji środowiska.
– Osoby bez licencji często są lepsze niż te, które ten dokument mają. Zasad na rynku już dawno nie ma – podkreśla. – Ktoś mówi o dumpingu cenowym. A z tym mamy do czynienia od dawna, i to wśród licencjonowanych pośredników. Są przecież prowizje 0 proc. czy poniżej 1 proc. – tłumaczy.
Według niego na rynku jest wielu pośredników, którzy dostali licencję z przydziału na początku 1999 i 2000 r. – Teraz ci pośrednicy zajmują się np. pobieraniem składek w różnych organizacjach, zarabiają na szkoleniach, a niewiele robią dla środowiska, które staje się sobie wrogie – ocenia pośrednik. – Sama licencja od dawna już nie wystarczy. Otwarcie rynku zweryfikuje pośredników i zostaną najlepsi – dodaje.