Na razie deweloperzy twierdzą, że sprzedaż mieszkań w nowych projektach, dopasowanych do możliwości klientów, idzie dobrze.

Niestraszna im nadpodaż – ok. 50 tys. lokali na rynku pierwotnym w całym kraju do wzięcia (ok. 18 tys. w Warszawie) i wprowadzają kolejne lokale do swojej oferty. Dlaczego tak hurtowo? Bo zbliża się 29 kwietnia, czyli dzień, w którym wejdzie w życie ustawa chroniąca kupujących nowe mieszkania i domy, nakładająca na deweloperów m.in. obowiązek budowania z rachunkami powierniczymi oraz bardzo szczegółowego informowania klientów nie tylko o swojej, ale i sąsiednich budowach.

Tak długo wyczekiwana regulacja może zatrząść rynkiem pierwotnym. Zdaniem analityków rynku i samych przedstawicieli firm deweloperskich wiele spółek upadnie, bo banki nie zgodzą się zakładać dla nich rachunków powierniczych, czyli brać na siebie ryzyka ich inwestycji. Są głosy, że przetrwają najsilniejsze kapitałowo firmy i to one będą dyktować warunki na rynku nowych mieszkań. Klienci zyskają za to bezpieczeństwo transakcji. Co będzie jednak z tymi, którzy – skuszeni dziś promocyjnymi cenami – nie poczekają na rachunki powiernicze i zawrą umowy z deweloperami bez środków własnych, podczas gdy ich mieszkania będą tylko papierową wizją z pozwoleniem na budowę?

Zmiany czekają nas też na rynku wtórnym. Analitycy prognozują, że wysokie ceny mieszkań używanych będą jednak podążać za spadkami stawek nowych lokali. Wielu potencjalnych kupujących ciągle na to liczy i wstrzymuje się z inwestycją, jeśli nie muszą kupować już. Z drugiej jednak strony sprzedający – jak twierdzą pośrednicy (których też czekają zmiany z powodu deregulacji) – też wycofują się z ofertami, bo z ich punktu widzenia ceny są już niskie, więc taniej nie sprzedadzą. Natomiast ci, którzy chcieliby już kupić mieszkanie, marzą o kredycie, a raczej zdolności kredytowej, którą zaakceptuje bank. Wszyscy liczą na cud. Każdy jednak oczekuje czego innego.