Kopenhagener Strasse jest spokojną uliczką w dzielnicy Prenzlauer Berg po wschodniej stronie wytyczonej przez mur berliński. Większość kamienic przy tej wybrukowanej ulicy została zbudowana pod koniec XIX wieku, kiedy Berlin przeżywał swoją wielką industrializację, jako odpowiedź na opisywaną przez Engelsa społeczną segregację w Manchesterze: niech białe i niebieskie kołnierzyki mieszkają pod jednym dachem. Przynajmniej taka była intencja - piszą dziennikarze "Guardiana".
Ekologiczne wymogi
Dziś domy przy Kopenhagener Strasse są nadal bliskie tego ideału. Front kamienicy pod numerem 46 zamieszkują studenci i pracownicy mediów. A w oficynie okalającej podwórko rodzina pielęgniarki mieszka na tym samym piętrze, co artyści i emeryci. Czynsz jest tam wciąż stosunkowo niski. Powiada się, że para, która mieszka w tej kamienicy od 1962 roku, płaci za wynajem 10 euro miesięcznie.
Ale ostatnio pod numerem 46 sprawy zaczęły się zmieniać. Rok temu budynek kupił inwestor, który ma już kilka posesji w całym Berlinie. Po czterech miesiącach przyszedł list, który zawiadamiał lokatorów o pilnych renowacjach, z instalacją gazowego ogrzewania, potrójnych szyb i dodatkowego ocieplenia włącznie. Nowy właściciel powołał się na ekologiczne wymogi, które niemiecki rząd chętnie promuje, i które lokalne samorządy przyjmują bez zmrużenia oka. Haczyk był ukryty w końcówce pisma: czynsze wzrosną o ponad 300 proc.
Jeden z lokatorów, 73-letni emeryt, który mieszkał w poprzecznej oficynie, za trzypokojowe mieszkanie płacił do tej pory 370 euro miesięcznie. Nagle ujrzał kwotę do zapłacenia w wysokości 1,2 tys. euro. - Cóż, mili państwo, czyż nie powinniśmy zaakceptować tej szlachetnej oferty i ostatecznie mieszkać w luksusowym domu, jak normalni ludzie? - napisał we wrześniu ubiegłego roku na swoim blogu poświęconym tej kamienicy. Jego sarkazm skrywał rzeczywiste lęki - czytamy na łamach "Guardiana". Po miesiącu od napisania tej notki emeryt - bloger zmarł w wyniku przewlekłej choroby serca. Sąsiedzi twierdzą, że miał poważne problemy ze snem.
Berlin wciąż uchodzi w Europie za raj dla lokatorów. Bez nowoczesnego lotniska i rozwiniętego sektora finansowego, które napędzałyby ceny nieruchomości, stolica Niemiec była od stuleci tanim miejscem dla europejskiej bohemy i artystycznej awangardy.
Tradycyjnie trudno było tu o kredyt hipoteczny. Lokatorzy wciąż cieszą się stosunkowo dobrą ochroną prawną. I tak odsetek właścicieli mieszkań, już przecież niski w całych Niemczech, w Berlinie jest jeszcze niższy. W 2011 roku właścicielami nieruchomości było 15,6 proc. berlińczyków. Dla porównania - w Londynie ten odsetek wynosi prawie 50 proc.
Jednak wielu berlińczyków obawia się, że miasto, które jest miejscem pierwszego wyboru dla młodych Europejczyków, straci ten walor. Od 2007 roku czynsze w Berlinie wzrosły o 28 proc., i cały czas idą w górę, prawie dwa razy szybciej niż średnia krajowa.
Alarmujące wzrosty cen
W październikowym raporcie Bundesbanku czytamy, że w wielkich niemieckich miastach, takich jak Berlin, nieruchomości mogą być przeszacowane o ok. 5 - 10 proc.
Posesja z kamienicą przy Linienstrasse w berlińskiej dzielnicy Mitte, ukazuje alarmującą wizję przyszłości miasta. Wartość posesji wzrosła dziesięciokrotnie od 1997 roku. Wtedy sprzedano ją za równowartość 700 tys. euro. W międzyczasie nieruchomość zmieniła właścicieli czterokrotnie, by znów znaleźć się na rynku z ceną powyżej 8 mln euro.