Kiedy zapytać firmy deweloperskie, jak im idzie sprzedaż nowych mieszkań, mówią, że świetnie. Twierdzą, że coraz trudniej u nich o rabaty, że nie muszą kusić klientów dodatkowymi bonusami, bo lokale i bez tego się sprzedają. Ale jak długo jeszcze, skoro chętnych na kredyty hipoteczne brakuje, a podaż mieszkań rośnie?

Nie ma tygodnia, aby jakiś deweloper nie ogłosił, że rozpoczyna nowy projekt, że będzie budował kolejną fazę osiedla, że w tym roku chce wprowadzić na rynek  2 tysiące lokali.

Firmy twierdzą, że nadal mają wielu klientów, którzy kupują nieruchomości za gotówkę – niektóre mówią, że w ten sposób sprzedają nawet 40 proc. lokali, a w pozostałych przypadkach – gdy klienci kupują nie pierwsze, ale kolejne lokum dla siebie – wsparcie kredytem nie jest wielkie. Mają bowiem pieniądze z poprzedniego M oraz oszczędności. Generalnie im droższy projekt i wyższy standard, tym mniej zakupów za pieniądze z kredytów.

Kupowaniu lokali tańszych, z tzw. segmentu popularnego, sprzyja „Mieszkanie dla młodych". Szczególnie że od 1 kwietnia w większości miast limity cen lokali kwalifikujących się do dopłat do kredytów wzrosły. Np. w Olsztynie cena mkw. lokum w programie jest wyższa niż w Gdańsku, Wrocławiu czy Krakowie (więcej pisaliśmy na ten temat na rp.pl/nieruchomosci).

Bez względu jednak na nowe limity dopłat i politykę PR firm deweloperskich - są promocje. Nie wszystkie muszą być ogłaszane. Największe rabaty dostaje się w czasie negocjacji w biurach sprzedaży. Niekoniecznie jednak na upatrzone M.