– Niektóre banki, wśród nich duzi gracze na rynku kredytów hipotecznych, podpisały umowy z firmami na sporządzanie wycen mieszkań, domów i działek pod budownictwo mieszkaniowe, których zakup ma być przez te banki kredytowany. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby banki akceptowały również operaty szacunkowe wykonywane przez rzeczoznawców majątkowych spoza firmy, z którą bank ma umowę. Niestety, to niemożliwe. Jest to ze szkodą i dla klientów, i dla rzeczoznawców, ale także dla samego banku. A przecież wszystkich rzeczoznawców obowiązują takie same przepisy i zasady wykonywania wycen nieruchomości – mówi Rafał Moskwa, rzeczoznawca majątkowy.
Opowiada, że w efekcie klient, który poszukuje kredytu w kilku bankach, musi zamawiać kilka wycen tego samego mieszkania, w różnych firmach, płacąc za to samo kilka razy. – Na dodatek banki nie dają klientowi takiej wyceny do ręki, tylko informują o kwocie z wyceny. A przecież to klient zostawia kilkaset złotych i to w jego imieniu bank zamawia operat dla danego lokalu. Dlaczego przyszły kredytobiorca nie może dostać dokumentu do domu? Moi klienci zawsze dostają wyceny do ręki, w co najmniej dwóch egzemplarzach. Poza tym nawet gdyby klient dostał kopię dla siebie, to i tak nie może się odwołać od takiej wyceny, bo nie może przedstawić swojego operatu w banku – twierdzi Rafał Moskwa.
Przypadek ze stolicy
Rzeczoznawca opowiada, że jakiś czas temu zgłosił się do niego klient, który był w trakcie zmiany kredytodawcy i jeden bank wycenił mu kilkuletnie mieszkanie na warszawskim Ursynowie na 6 tys. zł za mkw.
– Zdaniem właściciela lokalu wycena była zaniżona o ok. 20 proc. w stosunku do stawek na rynku. Zgłosił się więc do mnie po nową wycenę na swoje potrzeby, żeby wiedział, co ma. Okazało się, że w takiej cenie – jak w operacie z banku – sprzedawane są mieszkania, ale w starych blokach stojących obok, a nie w jego budynku. Klient nie miał jednak prawa do porównania wycen i dostarczenia niezależnej z zewnątrz. Mógł poszukać kolejnego banku, który zaakceptuje wycenę z zewnątrz, albo zapłacić w kolejnej instytucji za pracę następnego rzeczoznawcy – opowiada Rafał Moskwa.
Przyznaje, że takie działanie banków to strata dla niezależnych rzeczoznawców, spoza dużych firm. – Ale jest to też niebezpieczne dla samych banków. Mając bowiem umowę z jedną firmą, bank naraża się, że może ona wpływać na jego politykę kredytową. Bankom zapewne łatwiej jest korzystać z bazy jednej firmy, a nie usług wielu rzeczoznawców, ale nie jest to rozwiązanie dobre dla żadnej ze stron, a przede wszystkim dla potencjalnych kredytobiorców – twierdzi Rafał Moskwa.