Wielu z nich ze swoim dorobkiem naukowym i życiowym chętnie wróciłoby do kraju, realizować tutaj swoją drogę jako naukowcy i wykładowcy, służyć swoim doświadczeniem na polskim gruncie. Ale nie wrócą. W każdym razie nie do Polskiej Akademii Nauk (PAN). Nie dlatego, że nie chcą, po prostu nie mają równych szans! Ta szacowna instytucja zadbała zawczasu, by żaden intruz nie zakłócił błogostanu wieloletnich dyrektorów, nienaruszalnych profesorów, zamrożonych docentów. W najprostszy sposób – zabezpieczając się statutem i zachowując polityczną poprawność, by żaden rząd się nią za bardzo nie interesował.
Polska już w 2003 roku ratyfikowała porozumienie lizbońskie o wzajemnym uznawaniu stopni i tytułów naukowych w Unii Europejskiej i Polsce. Dokument bardzo dla nas ważny, umożliwiający naszym naukowcom rozwój kariery naukowej w państwach-sygnatariuszach tej konwencji bez konieczności nostryfikacji dyplomów i tytułów. Oczywiście porozumienie obowiązuje obustronnie. Ale nie w PAN!Oto jest bowiem PAN-stwo w państwie i żadnych porozumień przestrzegać nie będzie, bo ma swoje przepisy statutowe, mało zmienione od lat 50. Co to oznacza w praktyce? Ano tyle, że np. profesor z Oksfordu, Sorbony czy ze Sztokholmu jest dla PAN wart tyle co polski magister albo mniej. To, że taki profesor publikuje w naukowych czasopismach z najwyższej półki, że jest znany i uznany na świecie, że jest nominowany do Nagrody Nobla czy jest już laureatem tej nagrody, wcale nie znaczy, że jest godzien zatrudnienia w Polskiej Akademii Nauk. Wszystko dlatego, że polskie prawo i PAN nie uznają tak ad hoc zachodnich stopni i tytułów naukowych.
Zgodnie ze statutem PAN oraz z ustawą o stopniach i tytułach naukowych profesor z UE (i nie tylko) musi przeprowadzić kosztowną i czasochłonną nostryfikację stopni w Polsce. Wprawdzie polscy naukowcy nie muszą tego robić w innych państwach UE, ale jak widać, nauka polska prezentuje inne standardy niż ta z Europy Zachodniej. W trakcie takiej nostryfikacji po kilku miesiącach zostanie uprzejmie powiadomiony, że doktorat, owszem, można uznać, ale bez polskiej habilitacji nie ma szans na to, aby np. zostać dyrektorem w PAN lub „pełnowartościowym” profesorem uznanym w polskim środowisku naukowym.
Problem w tym, że w państwach Europy Zachodniej stopień doktora habilitowanego został oficjalnie zniesiony w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia. W wyniku reform i normalizacji stopni oraz tytułów naukowych na gruncie porozumienia lizbońskiego i procesu bolońskiego zastąpiono stopnie doktora i doktora habilitowanego egzaminem doktorskim, który jest obecnie najwyższym egzaminem uniwersyteckim. Egzamin ten daje prawo do ubiegania się o wszystkie stanowiska akademickie, z etatem profesora włącznie.
Czymże jest więc ten bezcenny polski stopień doktora habilitowanego, który zamyka drogę naukowcom i profesorom z Oksfordu czy Sztokholmu do dyrektorskich stanowisk w PAN? Według ustawy jest to drugi wyższy stopień naukowy uzyskany po doktoracie i jest ustawowo zdefiniowany jako praca „wybitna”. Stopień ten jest niezbędny do uzyskania tzw. belwederskiego czy uniwersyteckiego tytułu profesora w Polsce.Uzyskanie tytułu profesora „belwederskiego” (nadawanego przez prezydenta RP na wniosek uprawnionej rady wydziału lub instytutu i Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej) wymaga wypromowania przynajmniej jednego doktoranta i znacznego dorobku naukowego oraz pedagogicznego uzyskanego po habilitacji. Tytuł profesora uniwersyteckiego uzyskuje doktor habilitowany po zatrudnieniu na stanowisku nauczyciela akademickiego. W 2006 roku w Polsce przeprowadzono około 2000 przewodów habilitacyjnych („wybitnych” prac naukowych).