Najpierw irytujące brzęczenie nad uchem w środku nocy, a później swędzący bąbel na skórze. To znak, że do sypialni udało się dostać komarom. Zwykle, żeby się przed tymi krwiopijcami obronić, stosujemy środek odstraszający owady w postaci spreju lub mleczka. Wystarczy się nim posmarować, żeby na kilka godzin komary (a właściwie samice komarów) straciły nami zainteresowanie.
Ostrożnie – alarmują naukowcy. Najpopularniejsza i najskuteczniejsza substancja chemiczna wykorzystywana do tego celu może być niebezpieczna i dla naszego zdrowia – zaburzać działanie układu nerwowego.
[srodtytul]Żołnierz nie śmierdzi[/srodtytul]
Chodzi o substancję DEET obecną w dużej części popularnych repelentów skutecznych m.in. wobec komarów, pcheł, kleszczy. DEET został opracowany na potrzeby amerykańskiego wojska. Żołnierze walczący w wilgotnych lasach zwrotnikowych korzystali z tej substancji już w połowie lat 40. ubiegłego wieku. Dopiero w 1957 roku preparat ten dopuszczono do użytku cywilnego. Ale nie bez oporów. Już żołnierze skarżyli się zarówno na nieprzyjemny zapach preparatu (to właśnie ten zapach odstrasza owady), jak i na przykre skutki uboczne – podrażnienie skóry czy pieczenie w miejscach uszkodzenia naskórka. – Przypominam sobie, że żołnierze bardzo niechętnie stosowali się do zaleceń naszych lekarzy – powiedział kmdr ppor. Jeff Stancil z Armed Forces Pest Management Board serwisowi ISNS. Mimo zagrożenia bolesnymi ukąszeniami i poważnymi chorobami (m. in. malarią) wojskowi nie chcieli go stosować.
Te wątpliwości sprawiły, że DEET poddano szczegółowym badaniom. W 1998 roku oficjalnie uznano, że jeśli substancja ta jest stosowana zgodnie z przeznaczeniem, nie ma negatywnego wpływu na zdrowie.