W 1780 roku w pobliżu jednej z wysp w archipelagu Aleutów zatonął japoński statek. Prawdopodobnie jako pierwsze tonącą jednostkę opuściły szczury. Ale nie utonęły. Dotarły na brzeg bezludnej wyspy. Tam napotkały dobre warunki do życia i szybko zaczęły się mnożyć. Szczury muszą jeść, a nie ma to jak posiłek z młodego drobiu. W efekcie gryzonie wytępiły niemal całą lokalną populację ptaków z wyjątkiem tych największych. Od tamtej pory ląd nosił nazwę Szczurzej Wyspy.
„Kiedy jesteś na wyspie, na której nigdy nie było szczurów, wszędzie są ptaki - jest naprawdę głośno” - mówi Carolyn Kurle, główny autor badania, ekolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. „Więc kiedy docierasz na wyspę, na której są szczury, to naprawdę słychać, ponieważ zamiast kakofonii jest cisza”.
Szczury wpływały nie tylko na ptaki, ale na cały łańcuch pokarmowy, nawet na glony. Bez ptaków, które żywiły się mieszkającymi blisko brzegów bezkręgowcami, ich populacja eksplodowała. W efekcie zniknęły wodorosty, a z nimi organizmy, dla których były domem.
„Niektóre gatunki inwazyjne mogą wywierać skutki wykraczające poza te, które są najbardziej oczywiste” - mówi Carolyn Kurle, główny autor badania, ekolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego.
W 2007 roku władze USA podjęły decyzję o masowej deratyzacji wyspy. Przez półtora tygodnia z helikopterów zrzucono duże ilości trutki. Akcja kosztowała 2,5 mln dolarów, ale opłaciła się. Amerykańska Służba Ochrony Przyrody w 2009 roku stwierdziła, że na wyspie nie ma już żywych gryzoni. Można było wrócić do starej nazwy wyspy - Hawadax Island.